- To był zupełny przypadek i "spontan" - opowiada pani Danusia. - Moja córka od dziecka jeździła konno, ale w związku z tym, że konie są już leciwe, szukaliśmy stajni, gdzie mogłyby w spokoju odpoczywać. Trafiliśmy z nimi tutaj do Bytomia do Pana Janusza. Mieliśmy tutaj konie przez dwa lata, przyjeżdżaliśmy z dziećmi, bo jesteśmy rodzinnym domem dziecka, do naszej staruszki Lory - opowiada kobieta. Pewnego dnia zaczęła rozmawiać z właścicielką stadniny. Ta opowiedziała, że jest zmęczona. Nie ma już sił, by prowadzić obiekt. Poza tym najchętniej by się wyprowadziła. Tęskniła za wnukami, które wyjechały do Niemiec.
- Ja jej na to powiedziałam, że jej zazdroszczę, bo chciałabym takie coś prowadzić, ale z dziećmi bym tego nie ogarnęła. I mówię, że gdybym tu mieszkała, to mogłabym wstać rano wypuścić konie i zająć się dziećmi. Żyć , nie umierać! Powiedziała mi, że przecież mają duży dom i zaprosiła nas do środka. Pokazała budynek i powiedziała, że dom też wchodzi w dzierżawę. Więc mogę wszystko pogodzić. W pięć minut się zdecydowaliśmy - dodaje pani Danusia. Wszystko się działo szybko mimo, iż był kwiecień 2020 roku (początek pandemii), a sytuacja niepewna. - W życiu nie podjęłam tak spontanicznej decyzji, jak przejęcie stajni z końmi i całkowita zmiana trybu życia. Ale teraz bym tego nie cofnęła - uśmiecha się.
Polecany artykuł:
Pani Danuta sama próbowała kiedyś jeździć konno. Ale często z niego spadała. By jeździć konno, trzeba być lekkim i zwinnym. Często spadała z konia. Ale obecnie się ich nie boi. Mimo, że ma ich całą trzydziestkę pod opieką. - Często mam, tak, że koń mnie podgryza, wyciera się o mnie. Wiem, że to oznaka dominacji, ale traktuje to jako znak miłości i się z tego cieszę - mówi. - Pod opieką w rodzinnym domu dziecka mamy teraz 12 dzieci. Myślałam, że będę z tego rezygnowała, ale sytuacja jest teraz taka w mieście, że brakuje domów dziecka. Miasto jest skore do pomocy, ale nie ma chętnych osób - dodaje pani Danusia. Śmieje się, że z kamienicy wyprowadziła się na wieś w... centrum miasta.
Danucie pomaga pani Małgosia. – Ja zajmuję się końmi wieczorami. Ogarniamy tu cały teren. To ciężka fizyczna praca - przyznaje. Mamy różne konie: prywatne, konie w szkółce i mamy konie, które są uratowane i schorowane. Mamy tu też ślepego, konia nazywa się Skoda. Ostatnio już dowozimy trawę i widziałyśmy, jak te zdrowe zwierzęta przyprowadzają tę naszą ślepą Skodę do tego siana. Aż się łzy wzruszenia polały - twierdzi. Koni, które zostały odebrane i wykupione z "pseudohodowli" jest siedem. - Staramy się zbierać fundusze na nie. Stąd pomysł na piknik 10 października. Będzie bardzo dużo atrakcji dla dzieci. Będzie można nakarmić konia, odbędą się zajęcia artystyczne, konkurencje sportowe. Powstania strefa gastro, zagra muzyka na żywo. No i oczywiście będą pokazy koni, a do tego mini sesje foto - dodaje Małgorzata.