Wychowawca postanowił działać. Podbiegł do Dariusza J. i krzyknął, by ten wyrzucił nóż. Dariusz J. nie zareagował. - Użyłem bardzo mocnych słów. Myślałem, że w ten sposób do niego dotrę, ale on był jak w amoku. Zaczął wymachiwać nożem w moim kierunku. Wokół było przerażenie, strach. Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje. Nie byli w stanie zorientować się, gdzie jest niebezpieczeństwo. Nie każdy widział, że on ma nóż - opowiada Przemysław Banaś.
Wychowawca postanowił, że obezwładni napastnika. W głowie miał bezpieczeństwo innych przechodniów. Myślał o swoich podopiecznych. Co będzie jak "Jawor" wpadnie z nożem na teren Domu Dziecka? Nie mógł pozwolić, by Dariusz J. wciąż stanowił zagrożenie. - Widziałem na ulicy taka furgonetkę z firmy budowlanej. Krzyczałem czy mają jakąś pałkę. Zobaczyłem na pace plastikową rurkę do wody. Zabrałem ją - wspomina dramatyczne chwile bohaterski mężczyzna.
- Bałem się, serce mi waliło jak młot, ale postanowiłem go obezwładnić. Ta rurka umożliwiała mi trzymanie go na dystans. Wiedziałem, że jak podejdę zbyt blisko, to mogę skończyć podobnie jak mężczyzna, którego "Jawor" wcześniej zaatakował. Dlatego okładałem go rurką, co raz powtarzałem, by rzucił noż i próbowałem mu go wytrącić z ręki. To było naprawdę duży nóż. Przypominał noże do filetowania. Ostrze było wąskie i długie - dodaje pan Przemysław.
To starcie trwało kilkadziesiąt sekund. Pan Przemek do rusz uderzał Dariusza J. w korpus i w rękę trzymającą nóż. Ten co jakiś czas próbował podejść bliżej interweniującego wychowawcy. W pewnym momencie udało się wybić nóż z ręki "Jawora". Przemysław Banaś błyskawicznie do niego doskoczył. - Chwyciłem go od tyłu, podciąłem nogi, rzuciłem na ziemię. Zastosowałem dźwignię i przycisnąłem kolanem. Trzymałem go aż na miejscu zjawiła się policja. Od wielu lat trenuję sztuki walki, więc wiedziałem co robić - mówi mężczyzna.
Tymczasem kolega z pracy pana Przemka - Sebastian Wróbel próbował ratować leżącego na ulicy 52-latka, jak się potem okazało, mieszkającego w Świętochłowicach obywatela Ukrainy.
- Sebastian wybiegł z budynku zaraz po mnie. Skierował się do rannego. Jest żołnierzem w Wojskach Obrony Terytorialnej, ma przeszkolenie w ratownictwie medycznym. Próbował pomóc ofierze. Prowadził przez dłuższy czas akcję resuscytacyjną. Przestał dopiero, gdy zmienili go ratownicy z pogotowia. Gdyby tego mężczyznę można było uratować, to Sebastian by to zrobił, ale ofiara miała zbyt dużo ran. Krew poranionego była wszędzie - opowiada Przemysław Banaś.
Pracownik Domu Dziecka od kilku dni nie śpi spokojnie. Ładunek emocjonalny był zbyt duży. Makabra wciąż siedzi gdzieś w głowie wychowawcy. - Wiele dzieci widziało jeśli nie to co się stało, to na pewno makabryczne skutki ataku Dariusza J. Mnie też nie daje to spokoju. Zastanawiam się, co w niego wstąpiło. Był jakby gdzieś indziej. Nie wiem nawet, czy wtedy wiedział, że zabił człowieka - kręci głową pan Przemek. - Pracując tle lat w Domu Dziecka przy Siemianowickiej doskonale go kojarzyłem. Nazywaliśmy go czasem "królem ronda", bo "kierował" na rondzie ruchem aut. Czasem zaczepiał ludzi albo coś krzyknął, ale nigdy bym nie pomyślał nawet, że może kogoś pozbawić życia - kończy bohaterski wychowawca.
Dariusz J. został aresztowany na trzy miesiące pod zarzutem zabójstwa. Prokuratura skieruje go na badania, które odpowiedzą na pytanie czy był poczytalny w momencie, gdy wbijał nóż w swą ofiarę. Jeśli tak to stanie przed sądem i może zostać skazany nawet na dożywcie.