- W Sądzie Okręgowym w Częstochowie ruszył proces Tomasza J., oskarżonego o zamordowanie księdza Grzegorza Dymka. Do zbrodni doszło 13 lutego 2024 r. wieczorem na plebanii w Kłobucku.
- Sprawca dowiedział się, że duchowny może mieć duże pieniądze z kolędy, dlatego zaplanował napad rabunkowy. Zaatakował księdza w garażu, związał go taśmą, w wyniku czego proboszcz się udusił.
- Oskarżony nie przyznaje się do zabójstwa, twierdząc, że chciał jedynie ukraść pieniądze. W sądzie płakał, przepraszał rodzinę ofiary i tłumaczył swój czyn kłopotami finansowymi.
Zabił księdza Grzegorza dla pieniędzy. "Nie jesteśmy w stanie mu wybaczyć"
W kolejce w sklepie dowiedział się, że ksiądz Grzegorz Dymek (+58 l.) może mieć na plebanii duże pieniądze z kolędy. Od tego czasu zaczął planować napad na duchownego. Jeździł samochodem i obserwował. Tragicznego wieczora uderzył. Gdy ksiądz wjechał na parafię, wbiegł do jego garażu i zaatakował. Proboszcz się bronił, ale został powalony, skrępowany taśmą i się udusił. W sądzie ruszył proces Tomasza J. Morderca na sali płakał, przepraszał rodzinę i utrzymywał, że nie chciał zabić księdza. Chodziło tylko o pieniądze.
- Nie jesteśmy w stanie mu wybaczyć. To była potworna zbrodnia, bestialstwo, zaczajenie się, plądrowanie, kara powinna być najwyższa możliwa. Główną przyczyną tego napadu były pieniądze – mówili zgodnie bracia zamordowanego ks. Dymka, pan Andrzej i pan Przemysław, nim ruszył jego proces.
Duchowny zginął z ręki Tomasza J. 13 lutego 2024 r. wieczorem w Kłobucku na plebanii kościoła pw. NMP Fatimskiej. Wcześniej ks. Grzegorz nieopatrznie zreferował parafinom, ile zebrał datków od nich podczas kolędy. Mówił o 80 tys. zł. – W sklepie, w kolejce podsłuchałem dwie kobiety, mówiły, że u księdza są duże pieniądze, że ma sejf na plebanii. I tak to chodziło mi po głowie - mówił w sądzie Tomasz J. sądzie.
Oskarżony płakał w sądzie rzewnymi łzami
Tomasz J. do zabójstwa się nie przyznał. Utrzymuje, że chciał jedynie okraść plebanię. Jednak na napad wziął z sobą foliową taśmę i trytytki. Ze łzami w oczach opowiadał jak bardzo żałuje tego co zrobił. – Wbiegłem do tego garażu, jak przyjechał ksiądz. Zaczęliśmy się szarpać. Tam było ciemno. Nie chciałem go zabić. Nie wiedziałem nawet, że taśmą owijam jego głowę, a nie ręce – przekonywał.
W pewnym momencie zwrócił się do obecnych na sali rozpraw bliskich duchownego. - W życiu bym nikogo nie skrzywdził, nawet zwierzęcia, a co dopiero drugiego człowieka. Bardzo przepraszam, wiem, że te słowa nic nie znaczą. Jest mi bardzo przykro, bardzo. Cały czas myślę o samobójstwie, bo nie mogę z tym żyć. W sercu mam pustkę i żal – przekonywał Tomasz J.
Zabójca dodawał, że wpadł w kłopoty finansowe i rodzinne. Powiedział, że oszukano go na 500 tys. zł, których nie mógł odzyskać. Zapożyczył się więc u syna i brata, ale ci żądali zwrotu długu. W dodatku jego żona postanowiła się z nim rozwieść i zażądała alimentów. - Byłem pod presją. Myślałem, że ksiądz się wystraszy, da mi te pieniądze - mówił oskarżony.