Maleńki Oluś miał przed sobą całe życie. Przerwał mu je własny ojciec. Kilka dni temu na jednym z cmentarzy w Gdyni odbył się pogrzeb chłopca. Widok grobu dziecka ściska za serce, a napisy na szarfach wzruszają do łez. "Byłeś słoneczkiem naszego życia", "Kochany aniołku na zawsze zostaniesz w naszych sercach". Wśród białych kwiatów znajduje się pluszowy miś. W oczy rzucają się wieńce pogrzebowe od mamy, dziadków, a nawet sąsiadów.
- Oluś był uroczym dzieckiem. Bawił się z naszymi dziećmi. Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, żeby zrobić dziecku coś takiego - powiedziała dziennikarzowi "Super Expressu" sąsiadka rodziny. W przedszkolu również dobrze zapamiętają 6-latka. - Olek chodził do naszego przedszkola od 3. roku życia. Rodzice byli zaangażowani w jego wychowanie. Odbierała go mama, tata i dziadkowie. Nie było nić takiego, co by wskazywało na to, że w tej rodzinie może dojść do takiego dramatu - powiedziała nam dyrektor przedszkola, do którego chodził chłopiec.
20 października zwłoki 6-letniego Olusia znalazła jego matka. Kobieta zadzwoniła na policję i od razu wskazała sprawcę tego potwornego czynu. Policjanci zaczęli szukać Grzegorza Borysa, ojca dziecka. Ciało poszukiwanego 44-latka znaleziono 6 listopada. Mężczyzna popełnił samobójstwo. Grób mężczyzny znajduje się na innym cmentarzu niż grób Olusia.