Polska Rzeczpospolita Ludowa, czyli PRL, to okres w historii naszego kraju, który dla wielu dziś kojarzy się z szarością, kolejkami, kartkami na cukier i powszechnym niedoborem niemal wszystkiego. Mimo to dla wielu Polaków był to czas dzieciństwa, młodości i specyficznego klimatu, w którym codzienność toczyła się według własnych, często absurdalnych reguł. Choć brakowało nowoczesnych technologii i bogato zaopatrzonych sklepów, ludzie potrafili radzić sobie w każdych warunkach – także w czasie letnich upałów. Wówczas zbawieniem stawała się kultowa "gruźliczanka". Co jednak konkretnie kryje się za tak enigmatycznym słowem?
"Gruźliczanka", czyli zbawienie podczas PRL-owskich upałów
W czasach PRL-u, gdy temperatury w okresie wakacyjnym wzrastały, ludzie uciekali od gorąca pod parasolki przy ulicznych saturatorach. To właśnie tam można było napić się orzeźwiającej wody sodowej, która nazywana była przez wielu "gruźliczanką" prosto z kranu. Dlaczego?
Okazuje się, że owa woda nalewana była do małych szklanek, opłukiwanych jedynie wodą przez sprzedawcę, co wywoływało obrzydzenie i żarty o chorobach, choć żadnych epidemiologicznych zagrożeń nigdy nie odnotowano. Dziś we wszelkich punktach gastronomicznych naczynia są starannie myte i wyparzane, dekady temu takie zasady jednak nie obowiązywały.
Dalsza część artykułu znajduje się pod galerią.
Woda sodowa w PRL-u, czyli "gruźliczanka" na ulicach [ZDJĘCIA]
Saturatory w czasie PRL-u
Saturatory w PRL-u były czymś zupełnie normalnym. Wówczas nie było tak dobrze rozwiniętej technologii, więc pójście do sklepu i zakup zimnego napoju z lodówki nie był możliwy. Możliwe było jednak pójście do sprzedawcy pod parasolem, który w przenośnej maszynie za pomocą dwutlenku węgla nasycał wodę gazem, tworząc orzeźwiający napój idealny na upały.
Co ciekawe, woda sodowa cieszyła się ogromną popularnością i czasami była sprzedawana np. z dodatkiem cytryny lub soku. Niestety na taki rarytas mogli pozwolić sobie tylko nieliczni, bowiem był nieco droższy. Na ogół napój kosztował bowiem 30 groszy, później 50 groszy, a dodatek soku - najczęściej malinowego, rzadziej cytrynowego, wiśniowego czy porzeczkowego - podnosił cenę do 1 zł lub 1,50 zł.