Warszawskie melony i dzikie raki. Co jeszcze zjemy na Pradze Północ?
Egzotyczne owoce, które kojarzą się ze słoneczną Italią czy Hiszpanią, rosną na stołecznej Białołęce, a ich smak i aromat powalają na kolana. Jak przyznaje sam Iwański, gdy tylko pojawiają się w restauracji, ich zapach wypełnia całą kuchnię. To właśnie stawianie na tak nietypowe, lokalne produkty najwyższej jakości jest kluczem, który otworzył mu drzwi do kulinarnego raju.
Zdobycie gwiazdki Michelin to marzenie każdego szefa kuchni na świecie. Witkowi Iwańskiemu, właścicielowi restauracji hub.praga, udało się to w zaledwie trzy lata od otwarcia lokalu. Jak sam przyznaje, był to czas niezwykle ciężkiej pracy, ukierunkowanej na osiągnięcie tego celu. Choć wyróżnienie było dla niego zaskoczeniem, nie ukrywa, że od początku mierzył wysoko.
- Myślę, że to jest trochę ciężkiej pracy, trochę pasji. Dobrego gotowania, smacznego, ciekawego, fajnej atmosfery w restauracji. Więc na pewno wiele, wiele składników, które tworzą ten sukces
– mówi skromnie Witek Iwański w rozmowie z Super Expressem. Jednak to, co naprawdę wyróżnia jego kuchnię, to bezkompromisowe podejście do produktu. Zamiast sprowadzać składniki z drugiego końca świata, Iwański szuka perełek tuż za rogiem – na warszawskiej Białołęce.
Witek Iwański zdradza sekret gwiazdki Michelin. Sukces zawdzięcza... Farmie na Białołęce
Tym, co między innymi zelektryzowało gości i krytyków kulinarnych, są w menu Witka produkty lokalne, a zwłaszcza - warszawskie melony. Tak, to nie pomyłka. Owoce, które kojarzymy z upalnym klimatem, z powodzeniem uprawiane są w gospodarstwie na Białołęce. Jak zdradza szef kuchni, ich jakość jest nieporównywalna z tym, co znajdujemy w supermarketach.
- Ciekawa sprawa, bo melony właśnie pojawiły się w menu w sierpniu po raz pierwszy. Tak jak nazwa mówi - są to faktycznie melony, które rosną w Warszawie, w gospodarstwie na Białołęce. Są fantastyczne, przepięknie dojrzałe, super słodkie, intensywne. Jak przyjeżdżają do restauracji, otwieram lodówkę, to w całej kuchni pachnie właśnie melonami, więc samo to już podkreśla, jaki to jest jakościowy produkt
– opowiada nam z pasją Iwański. To jednak nie wszystko. W karcie jego restauracji znajdziemy też polskie raki, dzikiego sandacza, który, jak twierdzi szef kuchni, może konkurować ze słynnymi hiszpańskimi turbotami, a nawet polskie trufle. To właśnie ta lokalność i odkrywanie na nowo polskich produktów stały się znakiem rozpoznawczym hub.praga.
Zobacz również: Polska z kolejną gwiazdką Michelin! Szefa zapytaliśmy o ceny i... udział w "MasterChefie"
Restauracja z gwiazdką Michelin na warszawskiej Pradze. Szef kuchni wspomina wizyty "lokalsów"
Wybór lokalizacji dla tak ekskluzywnej restauracji mógł wydawać się ryzykowny. Hub.praga mieści się w niepozornym miejscu, w otoczeniu kebabów i lombardów. Sam Iwański przyznaje, że była to odważna decyzja, ale praski folklor ma swój urok i dziś nie ma wątpliwości, że to był strzał w dziesiątkę. Lokalizacja na Pradze wiązała się też z zabawnymi sytuacjami.
- Weszli panowie do restauracji i pytali się, gdzie mamy bar, bo chcieliby dwa razy "setkę" wypić. No i to było zabawne, bo jako takiego baru nie mamy i też takich rzeczy nie oferujemy, ale oczywiście sprostaliśmy zadaniu i panowie wyszli zadowoleni, choć nic nie zjedli w restauracji
– wspomina z uśmiechem szef kuchni. Dziś do restauracji przyjeżdżają goście z całej Polski, a lokalizacja na Pradze, która kiedyś mogła budzić wątpliwości, stała się jej atutem. Witek Iwański udowodnił, że dla prawdziwego, kulinarnego przeżycia goście są w stanie pojechać wszędzie. Mimo ogromnego sukcesu, na razie nie myśli o otwieraniu kolejnych miejsc. Jak podkreśla, autentyczność wymaga jego obecności, a on nie wyobraża sobie, by mogło go zabraknąć podczas serwisu w jego ukochanym hub.praga.