Na warszawskiej Woli wrzy. Tuż obok PRL-owskiego bloku, na wąskiej działce między ul. Księcia Janusza a Newelską, wyrasta nowy budynek, który, jak twierdzą mieszkańcy, zmieni ich życie na gorsze. Ludzie są wściekli, bo inwestycja, choć zgodna z przepisami, zasłania im światło, widok i zabiera ostatnie skrawki przestrzeni.
Mieszkańcy wściekli na dewelopera
− Mieszkam tutaj od 52 lat i nigdy nie widziałam takiej makabrycznej budowy. Nie można nawet okna otworzyć, to nie jest do wytrzymania − żaliła się w rozmowie z „Super Expressem” pani Krystyna. Jej sąsiad, Tomasz, dodaje tylko: − Mieszkańcy z niższych pięter będą sobie w okna patrzeć, świat im zasłonią.
I trudno dziwić się emocjom. Działka, na której powstaje Wola Księcia Janusza, jest tak wąska, że wielu architektów uznałoby ją za niewykonalną. A jednak powstał projekt długiego na niemal 100 metrów budynku z 28 mieszkaniami, garażem podziemnym i dziewięcioma lokalami usługowymi.
Na stronie inwestycji królują hasła: „szyk”, „wysoki standard”, „elegancja”, „prestiż”. W środku mają znaleźć się mieszkania od 31 do 120 m kw., część dwupoziomowych, wszystkie z loggią lub tarasem. W hallu ma grać relaksacyjna muzyka. Miejsc parkingowych − aż 34, czyli więcej niż samych mieszkań.
Brzmi jak luksus? Owszem. Ale luksus dla jednych często oznacza kłopot dla drugich. Mieszkańcy pobliskiego bloku już wiedzą, że kilkadziesiąt mieszkań straci widok, słońce i część wartości rynkowej.
„Wszystko zgodnie z prawem”
Deweloper, firma Kompania Domowa, odpiera zarzuty: wszystko jest zgodne z planem miejscowym i spełnia normy. I rzeczywiście: przepisy wymagają odstępu czterech metrów od granicy działki. Po nowelizacji − pięciu, ale tylko dla budynków wyższych niż cztery kondygnacje. Ten ma dokładnie cztery, a pozwolenie wydano wcześniej. Formalnie więc − perfekcyjnie legalnie.
A czy to patodeweloperka? Definicja Ministerstwa Rozwoju i Technologii mówi o „maksymalizacji zysków kosztem dobrych obyczajów i zdrowego rozsądku”. Problem w tym, że granica zdrowego rozsądku jest rozmyta. Nie ma tu mikrokawalerek, braku parkingów, okien wpadających na siebie. Projekt jest raczej ponadprzeciętny.
Ale co z tego, skoro ci, którzy od pół wieku mieli za oknem otwartą przestrzeń, dziś patrzą na rosnącą betonową ścianę? Urbanistyka swoje, życie − swoje.
Polskie miasta mają się dogęszczać, taki jest kierunek, popierany przez ekspertów i urzędników. Gęstsze miasta to mniejsze koszty, mniej chaosu, lepsze wykorzystanie przestrzeni. Zysk dla wszystkich. No... prawie wszystkich. Bo zawsze ktoś zapłaci cenę. A najłatwiej mówić, że jest „niewielka”, gdy płaci ją kto inny.
Źródło: Super Express, Muratorplus.pl