„On nie jechał, on leciał!” Wstrząsająca relacja świadka wypadku na Trasie Łazienkowskiej
Dziś w sądzie w Warszawie obywa się kolejna rozprawa w sprawie głośnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej z 15 września 2024 r. Łukasz Żak (sąd wyraził zgodę na upublicznienie jego nazwiska i wizerunku) jest oskarżony o spowodowanie tego śmiertelnego wypadku, prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu, znaczne przekroczenie prędkości (nawet 228 km/h), nieudzielenie pomocy ofiarom i ucieczkę z miejsca zdarzenia.
To zarzuty po tym, jak volkswagen arteon, którym kierował Łukasz Żak, uderzył w tył forda focusa z 4-osobową rodziną w środku. W wypadku Rafał P. (37 l.) zginął na miejscu. Jego żona Ewelina P. została ciężko ranna. Ranna została też partnerka Żaka Paulina K. Kobiety i dzieci przeżyły. A Żak uciekł do Niemiec , skąd został sprowadzony w ramach ekstradycji.
Jedynym ze świadków była dziś (21 listopada) w sądzie kobieta, która jechała w samochodzie za białym volkswagenem arteonem, kierowanym przez Łukasza Żaka. Podkreśliła, że nie zna oskarżonego, ani żadnej z osób jadących feralnego wieczoru arteonem. Tłumaczyła, że była w drodze do klubu, kiedy przemknął obok nich biały volkswagen.
On nie jechał, on leciał!
- Widzieliśmy lecący samochód. On nie jechał, on leciał. To była tak duża prędkość, że to jest nie do opisania. To pędziło – mówiła stanowczo. – Krzyczeliśmy do kierowcy, by się zatrzymał, wtedy doszło zderzenia. Było bum i walnięcie w barierkę – relacjonowała.
Wtedy kobieta i jej znajomi ruszyli w stronę rozbitych aut, by pomóc poszkodowanym. Najpierw podbiegła do arteona.
– Jakiś mężczyzna krzyczał, że mamy wyciągać kobietę, bo samochód dymi. Wyciągałam ją za ramiona, a ten mężczyzna za nogi. Położyliśmy ją na jezdnię. Ktoś krzyknął, żeby jej podłożyć bluzę pod głowę. Dostałam bluzę i chciałam jej ją podłożyć. Wtedy Łukasz Żak wyrwał mi tę bluzę. Był agresywny do wszystkich – powiedziała, podkreślając, że w tamtej chwili nikt nie rozumiał jego zachowania.
Łukasz Żak siedzący na ławie oskarżonych, był blady, gdy słuchał tej relacji, która częściowo potwierdza to, co mówili wcześniej inni świadkowie i prokuratura. W pewnej chwili zakwestionował zeznania świadka. – Ja miałem połamaną rękę i nogę, pamiętam jak spadam z jakiejś górki i tracę przytomność. Od tamtego momentu nie było mnie na miejsu wypadku – przekonywał sędziego.
Na pytania, czy to możliwe, żeby to ranna Paulina kierowała autem i w momencie wypadku przesiadła się na miejsce dla pasażera świadek odpowiedziała stanowczo:
– To niemożliwe, żeby ta kobieta przesiadła się z miejsca kierowcy na pasażerskie. Ona wyglądała masakrycznie. Jej twarz nie miała skóry, byłam pewna, że umrze. Pierwszy raz coś takiego widziałam – mówiła uniesionym głosem.
Patrycja opisała także dramatyczne sceny przy drugim samochodzie, w którym jechała rodzina. – Potem wzięłam na ręce chłopca z tego drugiego samochodu i odeszłam. Mama tego chłopca strasznie krzyczała, nie chciałam, żeby to widział – wspomniała.