Do tego przerażającego wypadku doszło we Wszystkich Świętych. Robotnicy Marcin P. i Wojciech S. mieli akurat wolne, dlatego zaprosili w odwiedziny kolegę, Mateusza W. Około godz. 16 mężczyźni spotkali się w wynajmowanym pokoju przy ul. Waligóry i zaczęli konstruować coś ze zdobytych wcześniej petard. Najprawdopodobniej podczas przesypywania prochu z fajerwerków do szklanej butelki doszło do eksplozji. Huk natychmiast postawił na nogi właściciela domu, który wraz z żoną i małymi dziećmi odpoczywał w drugim pokoju.
- Zaniepokojony poszedłem sprawdzić, co się stało. Pokój, który wynajmował jeden z lokatorów, wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Wszystko było porozrzucane i roztrzaskane w drobny mak, szyba w oknie wybita, ława spalona. Ale najgorzej wyglądali Marcin, Wojciech i ten ich kolega, którego pierwszy raz w życiu widziałem. Wszyscy mieli poranione twarze, dłonie i klatki piersiowe. W ich skórze było pełno odłamków szkła i drewna. Wezwałem pogotowie - mówi właściciel domu. Niestety, okazało się, że obrażenia wokół twarzy i szyi Mateusza W. były śmiertelne. mężczyzna wykrwawił się mimo dramatycznych prób lekarzy. Pozostali piromani natychmiast trafili na stół operacyjny. Do mieszkania wkroczyli prokurator, pirotechnicy i strażacy, którzy sprawdzali, czy budynek nie zagraża bezpieczeństwu lokatorów.
Jak udało nam się ustalić, śledczy zabezpieczyli w mieszkaniu kilkaset petard. Wciąż jednak nie wiadomo, co mężczyźni planowali z nich skonstruować. Zanim dwaj, którzy przeżyli, zostaną przesłuchani, muszą dojść do siebie. Marcin P. przeszedł w szpitalu przy Wołoskiej skomplikowaną operację oka, a jego koledze trzeba było amputować palce dłoni.
Zobacz też: Warszawa: pożar na Płockiej. Ogień wybuchł na klatce schodowej
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail