Warszawa: Łupią nas w szpitalach

- Kupiłem kanapkę. Zwykła kajzerka z serem, a zapłaciłem 3,50. Drożyzna - przyznał pan Mirosław Kowalski (33 l.). Mężczyzna odwiedzał w szpitalu przy Lindleya swojego syna, chłopak leży na jednym z oddziałów urazowych. Mężczyzna nie miał wyjścia, zrobił zaopatrzenie w szpitalnym sklepie. Ale ceny go zadziwiły. - To dosłownie kradzież w biały dzień. Ale co zrobić, nie mam czasu szukać czegoś tańszego na mieście - dodaje.

Nie tylko kanapki i nie tylko w szpitalu przy Lindleya tak wysoko wyceniają. Na Banacha ceny równie astronomiczne. Woda mineralna, za butelkę której w normalnym sklepie zapłacimy niecałe dwa złote, tutaj kosztuje nawet 4,50. Podobnie soki. Karton jest droższy o 1 zł lub nawet 1,50 od tego kupionego w normalnym sklepie. Kanapki w cenach jak w restauracji. Tost z żółtym serem niczym jakiś rarytas kosztuje 6 zł. Ale nawet za chusteczki higieniczne, które zawsze muszą być pod ręką, pacjenci płacą więcej. W Szpitalu Bródnowskim paczka kosztuje 70 groszy. W normalnym sklepie 40-45 gr.

- Drożyzna. Od roku leczę się w Szpitalu Bródnowskim i widzę, co się dzieje. Sklepikarze zdzierają, ile mogą. Ceny w tych sklepach są skandaliczne. Nie dość, że ludzie są umęczeni, to jeszcze muszą słono płacić przy kasie - narzeka pani Danuta, pacjentka Szpitala Bródnowskiego.

Ludzie narzekają, ale nic zrobić się nie da. - Musimy zawyżać ceny, bo szpitale żądają od nas wysokich stawek za wynajem - przekonuje jedna z właścicielek szpitalnego sklepiku. Pacjenci z oddziałów są skazani na sklepy na parterach lecznic i kupują, po skandalicznych cenach. Niestety, innego wyjścia nie mają. Właściciele sklepów nie mają za to ani wstydu, ani poczucia przyzwoitości.