Warszawa. Andrzej Krysik, naczelnik Straży Miejskiej tłumaczy się przed sądem

2014-07-08 0:07

Pirat ze stołecznej straży miejskiej w końcu odpowiada za swój rajd po zamkniętej dla aut Trasie W-Z. Andrzej Krysik (59 l.), którego rok temu "Super Express" złapał na łamaniu drogowych przepisów, stanął przed sądem. Naczelnik nic sobie nie robi z zarzutów. Twierdzi, że skoro był w mundurze i jechał na służbowe spotkanie, to miał pełne prawo korzystać z zamkniętej trasy. To szczyt bezczelności - bo z jakiego powodu zwykły naczelnik dzielnicowego oddziału straży miejskiej miał się za ważniejszego od innych kierowców?

Przedstawiciele miejskich służb nie zawsze świecą przykładem. Andrzej Krysik (59 l.) jeszcze rok temu, kiedy był zastępcą naczelnika straży miejskiej na Pradze-Północ, został przyłapany przez reporterów "Super Expressu" na brawurowej jeździe. 6 maja 2013 roku ok. godz. 13.50 prywatnym autem przejechał przez ulicę Jagiellońską od placu Hallera do ul. Kłopotowskiego, trzykrotnie ignorując nakazy skrętu w lewo i jadąc buspasem. Normalny kierowca zainkasowałby za to 21 punktów karnych i 1850 złotych mandatu, ale nie on. Nie dość, że Andrzej Krysik nie zapłacił ani złotówki, to został w tym czasie pełniącym obowiązki naczelnika w swoim rewirze. Wczoraj w końcu jego sprawa trafiła na wokandę.

Zobacz też: Naczelnik straży miejskiej z Warszawy, Andrzej Krysik, wciąż bezkarny

- Nie przyznaję się do winy - mówił Krysik. - Nie jechałem buspasem z tego, co sobie przypominam. Zjechałem tylko na niego, żeby pojechać wprost Jagiellońską - kręcił przed wymiarem sprawiedliwości, jakby zapomniał o zdjęciach w "Super Expressie", na których czarno na białym widać jazdę po buspasie.

Dlaczego naczelnik łamał przepisy? - Jechałem na ważne spotkanie w siedzibie budowy II linii metra. Będąc w umundurowaniu, mogłem jechać na wprost, bo jestem pracownikiem służb miejskich, a na znaku jest napisane, że nie dotyczy służb miejskich - argumentował przed sądem naczelnik. Spotkanie było umówione od dawna, a sam naczelnik tłumaczył się, że nie był wcale spóźniony, co i tak nie usprawiedliwiałoby łamania przepisów. Prywatnym autem jechał dlatego, że służbowe było popsute. - Nie chciałem ściągać pracowników z patroli, żeby mnie podwieźli. Może jakieś auta stały na parkingu, ale może czekały na zmianę. Nie pamiętam - tłumaczył się naczelnik.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki