"Super Express": - Chciałabym zapytać o film „Rzeczy niezbędne”, który był pokazywany na 23. MFF BellaTOFIFEST. Porusza niezwykle trudny temat pedofilii. Czy przygotowując scenariusz i realizując film, opierałyście się na prawdziwych historiach?
Katarzyna Warnke: - Kamila Tarabura, reżyserka filmu, bardzo lubi kryminały – ale to nie był ten przypadek. Tym razem zakochała się w reportażu. Inspiracją była książka „Mokradełko”. Jej autorka, Halszka Opfer (to zmienione imię), napisała też „Kato-tatę”. Miałam okazję ją poznać. Można powiedzieć, że to tragiczna historia. Inspirowałyśmy się nią, choć nie w sposób dosłowny – „Rzeczy niezbędne” nie są ekranizacją „Mokradełka”. Kamila przeczytała obie książki i razem poznałyśmy autorkę reportażu, Katarzynę Surmiak-Domańską. Ja natomiast od początku powiedziałam, że ich nie przeczytam – do dziś tego nie zrobiłam. Wolałam bazować na własnej wyobraźni, byśmy mogły budować historię bardziej intuicyjnie, z innej perspektywy.
Zobacz też: Gala Tofifest 2025 bez stylowych niespodzianek? Olśniewająca Warnke, Szapołowska znów w różowym futerku!
- Tak, żeby nie wejść w formułę filmu biograficznego czy dokumentalnego?
Myślę, że tworzenie takich filmów jak nasz jest bardzo ważne, ponieważ zmieniają one perspektywę. Zwracało na to uwagę wielu ludzi – psychologów, komentatorów kultury i filmu, ale też mecenasów, z którymi się spotykałyśmy i którzy prowadzą podobne sprawy. Nasz film pokazuje historię z perspektywy ofiary – a właściwie "przetrwanki". I to jest kluczowe, bo nasza kultura wciąż przesiąknięta jest narracjami o przestępcach. Spójrzmy na największe role w historii kina – Marlon Brando, Robert De Niro w „Ojcu chrzestnym”. Wspaniałe role, doskonała robota filmowa. Ale to przecież postaci, które mordują, gwałcą, urządzają świat na własnych zasadach. Postaci kobiet – ich ofiar – są epizodyczne, drugoplanowe. Ich perspektywa się nie liczy.
- Kobieta najczęściej jest „czyjąś żoną”, „czyjąś córką”.
Tymczasem mordercy i przestępcy są gloryfikowani: „och, jaki ten Marlon Brando szlachetny”. A przecież to szef mafii, który zleca zabójstwa, żyje z przekrętów. I to wszystko schodzi na dalszy plan, bo gra go aktor, którego szanujemy i którego warsztat nam imponuje. Nie chcę trywializować – to są tragiczne przypadki. Ale wielu ludzi, którzy sięgają po przemoc, chce właśnie tego momentu chwały. I tu trzeba zadać pytanie: w jakim społeczeństwie żyjemy, skoro taki sposób myślenia w ogóle się pojawia? Jakie opowieści budujemy w filmach, w naszej kulturze? Dlaczego chłopcy – może już trochę mniej, ale jednak – chcą biegać i udawać gangsterów? Dlaczego właśnie tak wyglądają gry dla dzieci? Dlaczego zabawa polega na tym, by „latać” i „zabijać”? Bo taką mamy narrację. Bo to jest atrakcyjne, prawda? Bycie gangsterem, bycie ponad prawem, zabicie człowieka – to ma być zabawa.
- Powiedziała Pani, że prawnicy twierdzą, iż takie filmy mogą realnie wpływać na rzeczywistość. Czy mogłaby Pani rozwinąć tę myśl?
W naszym filmie poruszamy m.in. temat odzyskanych wspomnień. W Stanach Zjednoczonych – chyba już od lat 90. – można oprzeć sprawę sądową na podstawie odzyskanych wspomnień. W Polsce – jeszcze nie. To znaczy, nawet jeśli ktoś odzyska wspomnienia i zostaną one potwierdzone przez specjalistę, np. psychologa, to wciąż nie stanowi to podstawy do wszczęcia postępowania. Ale prawo zaczyna się zmieniać. Nie pamiętam teraz dokładnie, o który przypadek chodziło – rozmawiałyśmy o tym z prawnikiem podczas wydarzenia w hali Odlotów, które było poświęcone naszemu filmowi i tej tematyce. To był bardzo wartościowy panel, warto do niego wrócić. W kontekście zmian w prawie chodzi m.in. o to, by uniknąć retraumatyzacji ofiar. Bo proszę sobie wyobrazić sytuację: kobieta – albo mężczyzna, choć niestety to głównie kobiety są ofiarami takich przestępstw – zgłasza się na policję, a tam słyszy: „A jak była pani ubrana?”, „A czy wypiła pani drinka?”. To jest retraumatyzacja. Sposób przesłuchania może pogłębić traumę, a nie pomóc. Ten prawnik, z którym wtedy rozmawiałyśmy, powiedział coś bardzo ważnego: przestępcy – osoby o cechach makiawelicznych, narcystycznych, psychopatycznych – są spokojne. Potrafią panować nad emocjami. A osoba skrzywdzona jest często roztrzęsiona, emocjonalna, może się plątać, zmieniać szczegóły. I wtedy mówi się: „Aha, ona jest rozhisteryzowana, zmienia wersje, to jej nie wierzę”. Ale to jest prosta psychologia. Jeśli ktoś Panią teraz zaatakuje, to będzie Pani roztrzęsiona, nieprzewidywalna, może pani krzyczeć, płakać, mieć urwane wspomnienia. A sprawca, jeśli jest socjopatą czy narcyzem, będzie spokojny, zimny, opanowany – bo nie czuje empatii. I to właśnie on manipuluje rzeczywistość.
Zobacz też: TŁUMY gwiazd na 70. urodzinach Kwaśniewskiej! Do północy biesiadowali w luksusowym lokalu
- Były już filmy o ofiarach, ale najczęściej były to historie związane z księżmi, z chłopcami. A wy poszłyście w zupełnie inną, nieoczywistą stronę – to nie jest banał, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Rozumiem, że to był celowy wybór?
- Tak, zdecydowanie. Ale też pozwoliłyśmy sobie na głęboki, artystyczny proces. Zależało nam, żeby nie ulegać społecznym oczekiwaniom, według których ofiara powinna budzić litość. A nasza bohaterka jest odważna, kolorowa, intensywna, seksualnie wyzwolona. Ona po prostu nie mieści się w tych stereotypowych ramach dotyczących ofiar przemocy seksualnej. I o to właśnie chodziło – że trauma nie zawsze wygląda tak samo. Ludzie reagują na nią w bardzo różny sposób. Jedni się zamykają, wycofują, a inni idą w drugą stronę – stają się nadekspresyjni, bardzo intensywni emocjonalnie. I obie reakcje są normalne. To są różne formy radzenia sobie z bólem.
- Każdy człowiek jest inny, więc każdy też inaczej reaguje.
- Tak, ale właśnie te dwie drogi – zamknięcie się w sobie albo nadmierna ekspresja – to jedne z najczęstszych i najsilniejszych reakcji na traumę.
Zobacz też: Grażyna Szapołowska: "Wszyscy mnie chcieli rozbierać!". Aktorka czuła się wykorzystywana
- Na koniec chciałabym jeszcze zapytać o temat, który pojawił się na spotkaniu poświęconym Krzysztofowi Kieślowskiemu w ramach 23. MFF BellaTOFFIEST, w którym uczestniczyła m.in. Grażyna Szapołowska. Wspominając współpracę z reżyserem, powiedziała, że zanim spotkała go na swojej drodze, wielu reżyserów zatrudniało ją głównie po to, by zmysłowo ją rozebrać – natomiast dopiero u Kieślowskiego poczuła, że ktoś naprawdę chce od niej czegoś więcej, że jej ciało nie było celem, ale środkiem wyrazu. Pomyślałam wtedy od razu o Pani i o tym, jak często w mediach podkreślany jest Pani wygląd – czy to przy okazji ról, czy pokazów mody, czy nagłówków, w których pojawia się słowo "topless" albo "prześwitująca sukienka". Czy czuje Pani, że w swojej pracy świadomie korzysta z wizerunku i cielesności jako narzędzia? A może zdarza się Pani poczuć, że jest to wykorzystywane w sposób, który wykracza poza Pani kontrolę?
- W ogóle nie czuję się wykorzystana. Ale zanim odpowiem na Pani pytanie o mnie, muszę powiedzieć coś o tym, co zrobił Kieślowski z Grażyną Szapołowską – którą zresztą znam, lubię i bardzo cenię. Dla mnie Grażyna to jest po prostu chodzące piękno. Ale on to piękno uwznioślił. Sprawił, że ono stało się czymś więcej – przeszło na poziom metafizyczny. Ona w tym filmie była jak bogini. I przez nią opowiedział o esencji miłości. Przez to, jaka jest, jak wygląda, jak się porusza, jak czuje. I myślę, że my, ludzie, żyjemy po to, żeby się zachwycać. Żeby widzieć świat z tej właśnie perspektywy – zachwytu. Szukać piękna, bo ono nas buduje. Piękno ludzkie, cielesne, piękno kobiece, ale i męskie. Dla mnie film to przede wszystkim obraz. I w tym obrazie kobieta bardzo często jest nośnikiem tego piękna. Uwielbiam oglądać kino dla kobiet – nie tylko o kobietach, ale dla kobiet. Bo kobiety mają tę niesamowitą umiejętność budzenia zachwytu. Myślę tu i o Grażynie Szapołowskiej, i o Sophii Loren, i o Romy Schneider.
Zobacz również: Grażyna Szapołowska: "Wszyscy mnie chcieli rozbierać!". Aktorka czuła się wykorzystywana
To są kobiety, które były w różny sposób seksualizowane, bo seksualność jest po prostu częścią naszego życia – to jest siła, która nas napędza. I dla mnie to jest trochę taka moja osobista krucjata. Nie dlatego, że się chętnie rozbieram. Ale dlatego, że wierzę, że to też jest część mojej pracy. Po coś jestem aktorką. I jeśli mogę – to chcę cieszyć oko jak najdłużej. Bo to, jak wyglądamy, jak się poruszamy, jak jesteśmy odbierani wizualnie – też jest ważne w tym zawodzie. A szczególnie w Polsce, gdzie nasza rzeczywistość tak mocno przesiąknięta jest katolicyzmem i wstydem. A przecież ten wstyd często bywa zupełnie niepotrzebny. Potrzebujemy mniej tabu, mniej perwersji, a więcej zmysłowości. Potrzebujemy normalności w cielesności. „Krótki film o miłości” to jest film o intymności. Ta kobieta – bohaterka – rani chłopca, bo nie spodziewa się, że on patrzy na nią z taką wrażliwością, z takim uczuciem. Sama traktowała siebie jak zabawkę, a okazała się dla niego czymś świętym. I w pewnym sensie to on ją uczy miłości – także do samej siebie. Dlatego ten film jest tak ważny i tak metafizyczny. I ja też bardzo bym chciała właśnie takiej pracy – takiej, która przechodzi przez wszystkie warstwy naszego człowieczeństwa. Bo nagie ciało najpierw budzi pożądanie, to naturalny odruch. Ale na tym nie możemy się zatrzymać. Po to jesteśmy – my, artyści – żeby pójść dalej. Przez emocje, przez duszę, aż do tej warstwy duchowej. Ja w ogóle kocham antyk. Bardziej jestem z antyku niż z katolicyzmu, szczerze mówiąc. Dla mnie ciało to punkt wyjścia do opowieści o człowieku.
- Świetna puenta.
Rozmawiała Aleksandra Pajewska-Klucznik