9. rocznica śmierci Grzegorza Ciechowskiego. Małgorzata Potocka: Przed śmiercią powiedział, że mnie kocha

2010-12-22 14:00

Małgorzata Potocka (57 l.), gwiazda „Barw szczęścia” wspomina byłego męża, wielkiego artystę Grzegorza Ciechowskiego (†44 l.). Dziś mija 9 lat od jego śmieci.Reżyserka, producentka, a przede wszystkim aktorka Małgorzata Potocka (57 l.), znana z filmów takich jak "Hubal" czy "Wszystko na sprzedaż" oraz seriali "Matki, żony i kochanki", a ostatnio "Barwy szczęścia", specjalnie dla „Super Expressu” wspomina swojego byłego męża, nieodżałowanego Grzegorza Ciechowskiego († 44 l.). Właśnie mija 9 rocznica jego przedwczesnej śmierci...

Jaka jest pani pierwsza myśl, gdy słyszy pani nazwisko Ciechowski?

Taka, że byłam z geniuszem, z wyjątkowo utalentowanym człowiekiem, wielkim artystą. Im więcej lat mija, tym bardziej żałuję, że nie zawalczyłam żeby z nami został, a chciał z nami zostać, właściwie to ja przekreśliłam szansę na to żeby ta nasza miłość mimo zdrady nadak trwała. Byłam jednak przekonana, że nie dam sobie rady z tym, że ma dziecko z kimś innym, że ten nasz dom po tym wszystkim będzie pełen pretensji. To były wielkie emocje, więc tak jak mówi nasza córka Weronika inaczej to się nie mogło skończyć.

Jaki był wasz wspólny dom? Dwie artystyczne dusze pod jednym dachem. Bywało burzliwie?

Myśmy się nigdy nie kłócili. Nasz dom był niesamowicie wesołym domem, w którym mieszkały tabuny ludzi, a przede wszystkim mieszkała z nami Republika. Ten dom był przez to wyjątkowy, ciągle coś się w tym domu tworzyło. Całe życie, cała organizacja domu była podporządkowana jednej osobie, czyli Grzegorzowi. Na dole było studio, w którym robiliśmy teledyski albo przygotowywaliśmy koncerty, w nim Grzegorz nagrywał dla siebie albo dla innych. To było centrum tego domu. Może raz albo dwa razy wyjechaliśmy na wakacje jako rodzina do Jastarnii, czy Juraty z moją córką z pierwszego małżeństwa Matyldą i naszą wspólną córka Weroniką. I nawet tam Grzegorz zabrał ze sobą keyboard żeby na nim w słuchawkach pisać, ćwiczyć, komponować. Nie był w ogóle człowiekiem, który lubił używać życia, zwiedzac, czy właśnie pojechać na wakacje. To było niemożliwe. Zresztą ja też dopiero niedawno poczułam jak to jest żyć dla siebie, zrezygnować z całej masy rzeczy, skupić się na sobie, na bliskich. Całe nasze życie było związane z tym co Grzegorz komponował, pisał. Często wołał mnie żebym posłuchała nowego fragmentu, pytał co ma w nim zmienić.

Przeczytaj koniecznie: Małgorzata Potocka ma 57 lat i... urodzi dziecko!

Nie lubił występować publicznie?

Grzegorz był niechętny do występowania publicznie. Taki jest też Bogusław Linda, z którym się zresztą przyjaźnili. On również nie jest człowiekiem, który lubi bywać, pokazywać się publicznie. Grzegorz był taki sam. Musiał wypić dużą szklankę whisky żeby pójść na przyjęcie, czy wywiad. Zawsze tuż przed wyjściem gdy był już ubrany w smoking, czy garnitur, a ja miałam elegancką suknię natychmiast musiał zjeść kanapkę z serem. Mówiłam mu wtedy, że przecież idziemy na przyjęcie i tam coś zje, a on odpowiadał, że przecież dobrze wiem, że na przyjęciu nie będzie w stanie nic zjeść. Wracaliśmy, więc do kuchni, a on pożerał tę kanapkę. To było zabawne.

A w domu?

Nie otwierał się od razu na ludzi. Ja wręcz przeciwnie nie mam z tym żadnego problemu. Byłam zawsze towarzyska, kontaktowa, to mu pewnie pomagało, bo jak ja gdzieś szłam, to on szedł ze mną. Sam nigdy. To były takie czasy, że przyjmowało się ludzi w domach, robiło przyjęcia, spotkania. To właśnie do naszego domu przychodzili wszyscy. W domu Grzesiek czuł sie bezpiecznie, pogodnie, otwierał się wtedy.  
Na scenie nie dawał po sobie tego poznać?
Na scenie był tygrysem, ale gdy z niej schodził był skromny. Nie był typem celebryty, czy idola. Prawdą jest, że ci wielcy nigdy nie zabiegają o popularność, czy poklask. To mu się zdarzyło, to nie była sytuacja jego zabiegów. Był po prostu wielki.

Była pani jego muzą?

Muzą i motorem jego działań. Zawsze mi mówił, że nie powstałaby płyta “Obywatel G.C.” gdyby nie moja szalona decyzja, że na tej płycie będą występować najlepsi muzycy, których on nie znał. Mówił, że nie miałby odwagi zadzwonić do Tomasza Stańki, czy Michała Urbaniaka i poprosić o współpracę.

Podobno najpierw tworzył muzykę, a dopiero na samym końcu powstawały teksty?

Tak to prawda. Bywało, że odkładał je na bardzo późno. Grzegorz wymyślał słowa, które były dźwiękami i potem robił z nich poetyckie słowa.

Patrz też: Konkurs Eski Rock: Wybierz Rockową Setkę 2010 z Eską Rock!

A pamięta pani to pierwsze wasze spotkanie?

Bardzo dobrze. Chłopcy nagrywali wtedy w studiu na Wawrzyszewie, a ja potrzebowałam muzyki do dyplomowego filmu. Wiedziałam, że jest wokalistą i muzykiem, ale nie wiedziałam, że również kompozytorem. Zaciekawiła mnie jego postać sama w sobie. Pamiętam, że to była zima, przyjechałam do tego studia, a oni właśnie skończyli próbę. Zostałam przedstawiona Grzegorzowi, zbierali się do wyjścia, ale on popatrzył na mnie i powiedział chłopcom żeby wrócili i zagrali jeszcze jedną piosenkę. Wiedziałam, że to była piosenka dla mnie. Poszliśmy potem do mojego ukochanego hotelu Polonia, przegadaliśmy cały wieczór, odprowadził mnie na dworzec. Wiedziałam, że muszę wrócić do Łodzi, bo wtedy nie mieszkałam w Warszawie, że zawisła nad nami totalna siekiera. Staliśmy na zimnym peronie, on patrzył się na mnie, a ja powiedziałam do niego: “Chłopcze musimy przerwać to co się tutaj dzieje. Ty masz zrobić tylko muzykę do mojego filmu. Ja mam męża. Ja nic w swoim życiu nie zmienię”. Wsiadłam w ten pociąg i o 5 rano byłam w Łodzi. Grzegorz przez rok przyjeżdżał do mnie z Torunia swoim małym, czerwonym fiacikiem żeby zjeść ze mną obiad w Spatifie, przynieść mi kwiaty. Tuż po naszym spotkaniu w studiu wyjechałam do Nowego Jorku. Dziękowałam Bogu, że tak się stało, bo byłam pewna, że to chwilowe zauroczenie, które minie, a gdyby to poszło dalej wiele bym straciła.

Ale tak się nie stało...

Miałam fantastycznego męża, ale stan wojenny dał nam w kość. Byliśmy zmęczeni szarą rzeczywistością, uczucia między nami wygasły. Nagle pojawił się kolorowy Grzegorz walczący o mnie. Poczułam się bardzo kobieco, zaimponowało mi to, że tak sie o mnie stara, że przyjeżdża z uporem maniaka. Moja przyjaciółka śmiała się, że z tego będzie III wojna światowa. I była...Pewnego dnia spotkaliśmy się w Warszawie, znowu staliśmy na zimnym peronie. To był 1987 rok, zima stulecia. Los tak chciał, że w całej Polsce zatrzymały się pociągi. Grzegorz stał ze mną na tym dworcu. Pamiętam, że miałam małą walizkę na kółkach. Grzegorz powiedział mi, że świat się zatrzymał i nie ruszy dalej jeżeli my nie podejmiemy jakiejś decyzji. “Jeśli ty nie umiesz jej podjąć, to ja ją podejmę” powiedział i zabrał mnie do domu Andrzeja Ludewa i tak już zostało przez dziesięć lat.

Stworzyliście wspólnie dom, ale Grzegorz Ciechowski nigdy nie był “domowym mężczyzną”...

A ja tego nigdy od niego nie wymagałam. Dla Matyldy, czyli córki mojej i Józka napisał cudowną historię o królikach. Uwielbiał moje gotowanie i zabawy z naszymi psami. Nie obarczałam go życiem codziennym, nie był człowiekiem od wbijania gwoździ, czy wkręcania żarówek. Kiedyś chciał mi pokazać, że jest jednak “mężczyzną domowym”. Przyniosłam piękne lustro, obeszliśmy dom i wybraliśmy miejsce gdzie chcieliśmy je powiesić. Grzegorz postanowił, że sam to zrobi. Zaczął wbijać gwóźdź. Skończyło się na tym, że odpadł kawałek tynku. Zadzwonił do kolegi, a ten poradził mu żeby wkręcił kołek wiertarką. Pojechał do sklepu i kupił najlepszą i najdroższą, bo tylko takie rzeczy zawsze kupował. Wywiercił kolejną dziurę, potem następną. Efekt był taki, że trzeba było wezwać fachowców, a cała ściana była centymetr po centymetrze nawiercona tak jak gdyby w naszym domu ktoś strzelał z kałasznikowa. Grzesiek zostawiał odkręconą pastę do zębów, czy naczynia po śniadaniu. Taki był po prostu. To co moje koleżanki doprowadzało do szału, mnie rozczulało.  

Jakim ojcem był Grzegorz Ciechowski?

To było niezwykłe, że byliśmy zgodni co do wychowywania dzieci, że najwazniejsze było dla nas spełnianie ich marzeń. Gdy Weronika chciała rybki, miała rybki, to on kupił jej konia. Był bardzo skupiony na rodzinnych, prawdziwych relacjach. Zastąpił Matyldzie ojca, zawsze miał dla nich czas. Nigdy nie było słów “nie przeszkadzajcie, pracuję”. Przerywał pracę i bawił się, okrywał misia kocem, bo było mu zimno. To było urocze. Weronika jest bardzo do niego podobna. Taka jak on skromna, twórcza, a jak coś sobie postanowi to po prostu to realizuje.

A jak wspomina pani moment rozstania?

Szczęściem tego rozstania było to, że nastąpiło szybko. To była ekslozja bomby atomowej. Byliśmy w tym wszystkim bardzo zacietrzewieni, urażeni. Wydawało mi się, że to ja bardziej cierpię. Byłam tą osobą, która przegrała, która musi się uporać z codziennym życiem, z domem. Przez dłuższy czas nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, nie brakowało między nami uszczypliwości, krytyki, ale pewnego dnia spotkaliśmy się. Rozmawiałam z nim żebyśmy spędzili razem święta, widziałam, że odetchnął z ulgą, że tego chciał, ale jego Ania nie była na to gotowa.

Udało się wam jednak porozmawiać na dzień przed jego śmiercią?

To była najważniejsza rozmowa w moim życiu. Kiedy był w szpitalu zadzwoniłam do niego na dzień przed śmiercią. Siedziała przy mnie Weronika. Opowiedzieliśmy sobie wszystko, powiedziałam mu, że rozstaliśmy się, ale nadal jesteśmy rodziną, że to co się stało jest nieważne, bo go bardzo kocham i Weronika musi to wiedzieć. On też powiedział, że mnie kocha, że jak wyjdzie ze szpitala to wszystko sobie ułożymy. Niestety los chciał inaczej, ale cieszę się, że udało nam się powiedzieć sobie tak wiele.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki