- Prowadzenie teleturnieju to dla ciebie zupełna nowość. Jak oceniasz swój debiut?
- Rzeczywiście, nigdy dotąd nie robiłem niczego podobnego, więc stacja TVN bardzo mi w tym względzie zaufała. Kiedy spytano mnie po raz pierwszy, jak się czuję w takiej materii jak teleturnieje, nie wiedziałem nawet co odpowiedzieć, bo nigdy wcześniej niczego nie prowadziłem. Z wyjątkiem otwarcia sklepu przed wielu laty. Tym bardziej tak dużego projektu jak „The Floor”, przy którym pracują ludzie, którzy zjedli zęby na tworzeniu tego rodzaju rozrywki. Wejście w buty prowadzącego nie było łatwe, bo w końcu nie jestem zawodowym prezenterem tylko aktorem. Lubię kontakt z ludźmi, więc mam nadzieję, że udało mi się przekuć to w jakąś wartość i nadać programowi własny sznyt. Generalnie nie przepadam za oglądaniem siebie na ekranie, ale przyznam, że podczas seansu pierwszych odcinków „The Floor”, miałem poczucie, że wyszło całkiem nieźle, a momentami nawet zabawnie.
- Widzę, że dość krytycznie podchodzisz do swojej pracy. To kwestia perfekcjonizmu?
- Myślę, że daleko mi do perfekcjonisty, ale zawsze mam z tyłu głowy myśl, że może być lepiej. Pewnie wynika to też z tego, że jako młody chłopak mało w siebie wierzyłem i najwyraźniej zostało mi to w podświadomości do dziś. Ja po prostu muszę sobie ciągle coś udowadniać (śmiech).
- Zadanie było tym trudniejsze, że jest to program z rozmachem, w którym musiałeś panować na ogromną planszą i aż setką uczestników, którzy toczą nieustanną grę. Miałeś jakieś obawy, kiedy przyjmowałeś tę propozycję?
- Nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, z czym będę tu mieć do czynienia (śmiech). Wiedziałem oczywiście, na czym polega program i miałem go okazję wcześniej obejrzeć, ale idąc na casting, wychodziłem z założenia, że o wszystkim przekonam się po prostu na miejscu. Na nic się, mówiąc szczerze, nie nastawiałem. Miałem jednak duże wsparcie ze strony produkcji. Za mną stał cały sztab ludzi, który pomógł mi oswoić się z wieloma aspektami tego zadania, które były dla mnie zupełnie nowe, jak choćby praca z tzw. uchem czy prompterem. Dzięki temu ostatecznie udało mi się zapanować nad tytułową podłogą, pokonać wszystkie obawy i pozostać sobą. Była to ciężka praca, zdjęcia powstawały w Amsterdamie, gdzie każdego dnia nagrywaliśmy aż cztery odcinki, ale mam poczucie, że w efekcie wyszło bardzo dobrze.
- Jak wspomniałeś, musiałeś się tu nauczyć wielu nowych rzeczy Co było dla ciebie na planie najtrudniejszym wyzwaniem?
- Chyba to, żeby zapanować nad wszystkimi elementami, bo dzieje się tu wiele rzeczy naraz. Jednocześnie muszę tłumaczyć zasady gry, rozmawiać z uczestnikami, być w kontakcie z produkcją. Należę do osób, które w pracy potrzebują pełnej koncentracji, więc jadąc na zdjęcia do Amsterdamu wiedziałem, że na czas dni zdjęciowych muszę być w pełni skupiony wyłącznie na programie. Myślę, że udało mi się wypracować tę podzielność uwagi, której wcześniej mi brakowało. Z czasem zacząłem też nabierać wprawy i nie musiałem już sztywno trzymać się scenariusza. Zacząłem po prostu iść na żywioł i trochę improwizować.
- Nie jesteś pierwszym aktorem, który został prowadzącym. Karol Strasburger przyznał kiedyś, że na początku „Familiady”, zamiast być gospodarzem programu, próbował go zagrać. Ty też miałeś taką pokusę?
- Gdy przyszedłem na casting wydawało mi się, że to faktycznie kolejna rola do zagrania i tym razem mam wcielić się w prowadzącego, ale szybko wyprowadzono mnie z błędu i wytłumaczono, że mam być po prostu sobą. I tak do tego podszedłem. A że lubię spotykać się i rozmawiać z ludźmi, to wyszło to całkiem naturalnie.
- Co jest w tym programie kluczem do zwycięstwa?
- Tu nie chodzi tak naprawdę o samą wiedzę, bo pytania dotyczą dobrze nam wszystkim znanych materii. Trzeba mieć z pewnością refleks, umiejętność kojarzenia, strategię i z całą pewnością nieco szczęścia, bo można się tutaj wyłożyć nawet na najprostszej odpowiedzi. Trzeba też umieć zaryzykować, ponieważ nie da się tej gry wygrać bez odrobiny ryzyka. Tu po prostu trzeba umieć kombinować, bo w końcu wygrać może jednak osoba, a konkurencja jest zażarta.
- Ty tą skłonność do ryzyka w sobie masz. W jednym z wywiadów przyznałeś, że jesteś uzależniony od adrenaliny, którą daje ci twój zawód. Skąd w tobie ten głód mocnych wrażeń?
- To chyba kwestia charakteru. Po prostu lubię, jak się coś dzieje! Rzeczywiście lubię adrenalinę, choć może teraz szukam jej gdzie indziej niż kiedyś. W przeszłości zrobiłem kurs kaskaderski, skakałem z spadochronem, lubiłem jazdę samochodem w wersji ekstremalnej, zamierzałam nawet zrobić licencję na pilota… Teraz już trochę wyrosłem z takich rzeczy, jestem starszy i nie mam na to siły, szukam za to adrenaliny w różnych innych wyzwaniach, jak choćby właśnie przed kamerą. W przypadku „The Floor”, gdzie pracowaliśmy na planie bardzo intensywnie, bo nawet po kilkanaście godzin dziennie, spałem po powrocie do domu aż trzy dni, ale kiedy już emocje opadły… poczułem, że czegoś mi zaczyna brakować.
Emisja w TV:
"The Floor", wt.-czw., godz. 20.55 w TVN