Mąż Braunek: Rozsypałem prochy Małgosi po całej Azji

2015-06-26 4:00

Minął rok od śmierci Małgorzaty Braunek. Bliskim filmowej Oleńki z "Potopu" bardzo jej brakuje. Mąż aktorki cały czas ma ją w sercu. Wybrał się nawet w podróż po Azji, którą przed chorobą wspólnie planowali. Andrzej Krajewski zabrał ze sobą część prochów zmarłej żony i rozsypał je w ważnych dla buddystów miejscach. Był m.in. w Indiach, w Wietnamie i na Sri Lance.

Rok temu złośliwy nowotwór jajnika pokonał Małgorzatę Braunek. W rocznicę jej śmierci bliscy zebrali się, by się pomodlić.

- Buddyści nie robią tego w sposób nadzwyczajny, tylko po ludzku. Kilka dni temu mieliśmy specjalną ceremonię: ofiarowanie kadzidła, swojej intencji, pamięci. Był to moment refleksji i wspomnień - mówi "Super Expressowi" Andrzej Krajewski.

Mąż aktorki opowiedział nam też o swoim osobistym pożegnaniu z żoną. Wybrał się w trzymiesięczną podróż do Azji. Odwiedził miejsca kultu buddystów w Wietnamie, Laosie, Kambodży, Tajlandii, Indiach i na Sri Lance.

Podróż zaplanowana była na długo przed śmiercią aktorki. Bilety na Sri Lankę czekały w szufladzie. Niestety, Braunek zmarła i jej mąż wybrał się do Azji sam.

- To była pielgrzymka w intencji żony. Gdziekolwiek byłem, wszędzie ofiarowałem szczyptę jej prochów w znaczących miejscach. Znaczących dla mnie, dla niej, dla nas wspólnie. Wszędzie, gdzie widziałem w znaczących miejscach piękne figury Buddy, nie mogłem się powstrzymać i symbolicznie zostawiałem szczyptę prochów, wrzuciłem je także do morza i do Mekongu - wspomina Krajewski. - Ale również specjalnie pojechałem w Indiach do Waranasi, czyli do świętego grodu Hindusów, którzy wierzą, że śmierć w Waranasi, spopielenie i wrzucenie prochów do Gangesu, a potem dotarcie ich do oceanu to dla buddystów pójście do nieba. Byliśmy tam kiedyś z żoną i powiedzieliśmy sobie, że chcielibyśmy w ten sposób przejść na drugą stronę. Tak się umówiliśmy - dodaje.

W Bangkoku w Tajlandii część prochów trafiła do basenu przy świątyni Leżącego Buddy, poczęstowały się nimi rybki, część rzucona do rzeki Mekong trafiła w paszcze krokodyli.

- Nieskromnie powiem, że chyba pobiłem rekord świata, ponieważ zjechałem Azję, byłem w wielu miejscach i nie przepuściłem żadnej figury Buddy i żadnego ważnego, pięknego miejsca. Mogę powiedzieć, że Małgosia jest pochowana w ogromnej liczbie miejsc - cieszy się.

Ale - jak przyznaje Krajewski - podróż była trudna. Nie ze względu na trudy podróży, ale z powodu braku ukochanej Małgosi u boku.

- Wyjeżdżając z Warszawy, myślałem: "Jak ja sobie dam radę bez niej?". Byłem przyzwyczajony do życia i podróżowania z nią. W końcu czterdzieści lat wspólnego życia to nie w kij dmuchał - wyznaje Andrzej Krajewski. - Ona była moimi zmysłami, wrażliwością, apetytem na życie, mądrością... wszystkim.

Zobacz: Ewa Minge znalazła wielką MIŁOŚĆ! Wiemy, kim jest jej wybranek

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki