Schuberth: W życiu nie rozpycham się łokciami

2009-05-09 22:00

Rudi Schuberth (56 l.) wokalista, autor tekstów, kompozytor, satyryk. Chyba cała Polska zna jego przeboje "Córka rybaka", "Monika, dziewczyna ratownika" czy "Tylko mi ciebie brak". Jest też jurorem w show "jak ONI śpiewają". Nam opowiada, po co aktorzy śpiewają, kogo nosiłby na barana, dlaczego pozdrawia żonę i do jakich pań ma słabość.

 

- Nie znudził się pan jeszcze rolą jurora w programie "Jak ONI śpiewają?

- Nie. Za każdym razem mam do czynienia z nowymi ludźmi, a każdy z nich to zagadka. Jestem ciekawy, jacy będą, na ile są już ukształtowanymi artystami, a na ile zmieni ich ten program. Bo "jak ONI śpiewają" to pewnego rodzaju szkoła. Uczestnicy są zazwyczaj ludźmi młodymi, z niedużym bagażem estradowym albo wręcz bez niego. Tak naprawdę są jeszcze amatorami, tak jak ja zresztą. Teraz, w programie, uczą się rzemiosła estradowego, które kiedyś bardzo im zaprocentuje. W każdej edycji zawsze mam swojego "czarnego konia". Mogę zdradzić, że w obecnej jest nim kobieta. Ciekawy jestem, czy podobnie obstawią telewidzowie. Więc gdzież tu mowa o nudzie.

- Czy ten program nie jest trochę destrukcyjny dla wizerunku aktorów? Robi się wielką sprawę z tego, że aktor śpiewa, a przecież jeśli kończy szkołę teatralną, to powinien to umieć? Czy nie lepiej promować amatorów?

- Jak wieść gminna niesie, ilość nauki śpiewu w szkole aktorskiej jest znikoma. Aktorzy, jeżeli mieli szczęście, występują na deskach teatrów, gdzie teoretycznie mogą podszkolić swoje talenty wokalne, ale samo ukończenie szkoły aktorskiej nie zapewnia wysokiego poziomu wokalnego adeptów. Pewnie na ten temat więcej do powiedzenia miałaby Ela Zapendowska, która ma do czynienia ze śpiewającymi aktorami na co dzień. Myślę jednak, że nasz program pokazuje, iż wśród zdolnych są bardzo zdolni i to oni w sobotnie wieczory, stając przed państwem z mikrofonem w ręce, zdobywają cenne ostrogi estradowe. A promować należy po prostu zdolnych i to niezależnie od tego, czy są amatorami, czy zawodowcami.

- Ale czy jest sens robić program dla gwiazd?

- Dla mnie to raczej program dla bardzo odważnych artystów. Każdego z osobna trzeba byłoby zapytać, czym się kierował, biorąc w nim udział. A to bardzo odważna i ryzykowna decyzja zarówno dla tych z dorobkiem, jak i dla tych początkujących. Udział w "jak ONI śpiewają" przypomina trochę pracę sapera. Tu nie ma dubli, tu się przychodzi na gumowych nogach z obezwładniającą tremą i śpiewa, pokonując paraliżujący stres, bo to program na żywo oglądany przez setki ludzi w studiu i miliony przed telewizorami. I ta wielomilionowa widownia niech będzie odpowiedzią na pani pytanie o sens tego przedsięwzięcia.


- A jak pan reaguje na wybryki Edyty Górniak? Cała Polska widziała strach w pana oczach, gdy skakała po oparciach foteli.

- To nie był strach, bo ja nie jestem aż tak strachliwy. To był zachwyt!!! Mógłbym ją nosić na barana. Edyta to młoda, szalona osoba i stać ją na różne wyskoki. W końcu to program rozrywkowy, a nie nadęty konkurs wokalny. Mnie co prawda trudno namówić do podskoków powyżej 10 centymetrów nad ziemią, ale muszę przyznać, że mam słabość do obydwu pań. I do Edyty, i do Eli. To naprawdę wspaniałe kobiety. Elę pokochałem miłością braterską od pierwszej rozmowy. Dzielimy jedną garderobę - rozmawiamy, gadamy, gwarzymy o różnych rzeczach, o programie, o życiu, śmierci, naszych rodzinach, plotkujemy i stękamy. Kiedy kończy się program, już za nią tęsknię i czekam na kolejne spotkanie. Edytę znałem już wcześniej, ale dopiero przy okazji wspólnej pracy mogliśmy bliżej się poznać. Opowiada mi o swoim dziecku, o tym, jak dużo dało jej macierzyństwo. Podziwiam jej ogromny talent i niezaprzeczalną urodę.

- W każdym odcinku pozdrawia pan żonę. Z dojmującej tęsknoty, a może to taka niepisana umowa między państwem?

- Na nic się z żoną nie umawiam (śmiech). Nie wiem nawet, czy danego dnia będzie oglądała program. To moja druga połowa, tęsknię za nią, gdy tylko wyjeżdżam z domu, a pozdrawiam, bo ją kocham.

- Jak się mieszka z dala od zgiełku?

- Mieszka się pięknie. Bo Kaszuby są piękne. Mieszkamy tu z moją żoną Małgosią od kilku lat. To nasz raj, to nasza ucieczka od miasta, od hałasu, pędu, betonu i spalin. Tu każda pora roku jest atrakcyjna, ma swoje kolory, zapachy i dźwięki. Miasto mnie nie pociąga. Mogę śmiało powiedzieć "ja mam to już za sobą". Życie na wsi jest inne. Obcowanie z naturą wycisza i uspokaja. Polecam wszystkim, jeżeli nie na co dzień, to chociaż na wakacje, bo baza gospodarstw agroturystycznych na Kaszubach czeka, a w tym i nasze. Zapraszam.

- Piosenki Wałów Jagiellońskich przeżywają renesans? Zauważył to pan, cieszy to pana?

- Szczerze mówiąc, nie zauważyłem jakiejś drastycznej zmiany na przestrzeni ostatnich lat. Piosenki Wałów miały zawsze grono wiernych słuchaczy, a że nucą je dzisiaj coraz młodsi ludzie, to pewnie za przyczyną starszych pokoleń chomikujących kasety i winyle z naszymi nagraniami. A to oczywiście cieszy.

- Na jakim etapie kariery jest pan teraz? Odcina kupony jurorując, czy ma pan jeszcze projekty do zrealizowania?

- W moim przypadku wiele rzeczy dzieje się niezależnie ode mnie. Ja tym nie steruję. Zdarza mi się bywać w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Nie napinam się i nie rozpycham łokciami. Ot, cały sekret mojej kariery. A w życiu robiłem i robię różne rzeczy. Śpiewanie i jurorowanie to tylko wąski wycinek moich zainteresowań i zajęć, więc trudno mówić o odcinaniu kuponów. Jeżeli chodzi o projekty, to reaktywowaliśmy Wały Jagiellońskie i niebawem zaprezentujemy nowe wersje naszych starych przebojów i zupełnie nowe piosenki. Na ukończeniu jest też nasza płyta. Zapraszam na koncerty i na stronę internetową jeszcze ubogą, ale rozwojową: www.walyjagiellonskie.pl.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki