"Bilet na księżyc" to pełna ciepła i humoru opowieść o młodości, przyjaźni i miłości w czasach, gdy człowiek stawiał pierwsze kroki na Księżycu, na ulicach stały saturatory, tranzystory pulsowały rock'n'rollem, a szczytem marzeń każdego krajowego fana motoryzacji był Fiat 125p. Filmowa podróż do lat sześćdziesiątych, barwnej epoki „dzieci kwiatów”, hipisów i bigbitu, uwodzi doborową obsadą, rozmachem scenograficznym oraz ścieżką dźwiękową, na której znalazło się ponad 40 przebojów wykonawców z tamtych lat.
CZYTAJ: "Bilet na księżyc" najnowsza komedia Jacka Bromskiego
Przy okazji uroczystej premiery filmu warszawskie kino Kinoteka zapełniło się gwiazdami. Kogóż tam nie było?
Przybył dawno niewidziany Andrzej Wajda (87 l.). Był też odtwórca jednej z ról Andrzej Chyra (49 l.). Wielkie zainteresowanie wzbudził Filip Pławiak (24 l.), młody aktor grający główną postać, chłopaka, którego pod koniec lat 60. powołano do wojska. Wraz z bratem (w tej roli Mateusz Kościukiewicz, 27 l.) przemierza Polskę, aby dostać się do nadmorskiej jednostki. Bromski mówi o Pławiaku: "Diament wyłuskany z popiołu".
Pomysł filmu zrodził się wiele lat temu, wtedy braci mieli zagrać Zbigniew Zamachowski (52 l.) i Jerzy Stuhr (66 l.). Bromski nie żałuje jednak, że tyle czekał: - To jest film, którym wracam w czasy swojej wczesnej młodości, czasy studenckie, po 1968 roku, wracam w sposób nostalgiczny, ale bez tego gniewu, który miałem w roku 1990, bez tego rozgoryczenia za stracone lata.