- Zaczynałaś jako gwiazda internetu, ale wygląda na to, że w telewizji czujesz się coraz lepiej. Teraz możemy Cię oglądać nie tylko w „Pytaniu na śniadanie”, a zostałaś prowadzącą „Dance Dance Dance”. Czyżby telewizja uwiodła cię na dobre?
- Masz rację, tak jest. Myślę, że wynika to z tego, że telewizja odgrywa niemal równie ważną rolę w moim życiu zawodowym, co internet. Zawsze się śmieję, że internet jest dla mnie trochę za ciasny, ale telewizja sama w sobie pewnie też by była. Cieszę się więc, że mogę to wszystko połączyć. Dzięki temu ludzie, którzy oglądają mnie w telewizji, mogą też sprawdzić, co robię na blogu czy w swoich social mediach, a ci, którzy czytają mój blog, mogą zobaczyć, co tam się u mnie dzieje w telewizji. I to wszystko się pięknie zazębia.
- Gwiazdy internetu często postrzegają telewizję jako przeżytek i regularnie wieszczą jej koniec. Podzielasz ich opinię?
- Wcale nie jestem taka przekonana, że internet tak szybko wyprze telewizję. Trzeba pamiętać, że telewizja jest medium w pewnym sensie biernym, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Oglądając ją, po prostu polegamy na tym co nam stacja zaproponuje. Z kolei w intrenecie to my musimy wybrać konkretne medium, otworzyć konkretny link itd. Ale na wszystko jest miejsce. Uważam, że w pewnych kwestiach telewizja sprawdza się lepiej, ale są też takie, w których internet jest faktycznie najlepszym docelowym kanałem. Jeżeli więc nie musimy wybierać, to dlaczego mamy to robić?
- Do „Pytania na śniadanie” dołączyłaś w 2018 r. Do chyba dobry poligon doświadczalny do kogoś nieobytego z pracą w telewizji. Czego się nauczyłaś przez ten czas?
- Obyta już nieco byłam, bo prowadziłam wcześniej inne programy telewizyjne, ale tak masz rację - to najlepszy poligon, jaki można sobie wyobrazić (śmiech). To są cztery godziny programu na żywo. Nie ma możliwości, żeby coś wyciąć czy powtórzyć. Trzeba być cały czas świadomym, ciągle na bieżąco. Nauczyłam się być tu i teraz, cieszyć się tym, że spotykam fantastycznych ludzi, cudownych gości, ale też słuchać ich uważnie i czerpać z ich wiedzy. Z kolei mój cudowny współprowadzący Robert El Gendy, nauczył mnie takiego telewizyjnego luzu, tego, żeby czasem, mimo iż przecież jesteśmy prowadzącymi, pozwolić czasem pofolgować sobie naszej dziecięcej ciekawości.
- Czy po takim poligonie łatwiej ci było wejść w rolę prowadzącej tak dużego formatu jak „Dance Dance Dance”?
- Ja się w nim od razu poczułam jak ryba w wodzie, może dlatego, że to jest program o tańcu, który jest mi bardzo bliski. Zwłaszcza po własnych doświadczeniach w podobnym formacie. To jest coś, co czuję po prostu do szpiku kości. Kiedy jestem na planie i obserwuję zmagania duetów, to cieszę się, że mogę w tym uczestniczyć, że mogę ich wspierać.
- Ciebie również jeszcze nie tak dawno widzowie mogli oglądać na parkiecie, więc potrafisz świetnie zrozumieć uczestników „Dan Dance Dance”. Jakie na tobie wrażenie zrobiły ich umiejętności?
- Są niesamowicie zdeterminowani, wiedzą czego chcą. W porównaniu do poprzedniej edycji widać, że nie ma tu ani trochę chodzenia dookoła tematu. Oni od razu zaczęli z wysokiego poziomu. Co też pewnie paradoksalnie sprawia, że jest im trochę trudniej, bo nie jest łatwo zacząć od trzęsienia ziemi, aby potem dalej budować napięcie, jak to mówił Alfred Hitchcok. Tutaj mamy do czynienia właśnie z taką sytuacją, więc uważam, że na ten moment absolutnie nie da się przewidzieć, kto wygra. I to jest w tym wszystkim najciekawsze!
- W tej edycji Ewę Chodakowską w roli jurorki zastąpiła Ania Mucha, która od razu zapowiedziała, że będzie bardziej wymagającą jurorką. Nowi uczestnicy rzeczywiście mają trudniej?
- Nie ma co ukrywać, zaczęła się jazda bez trzymanki (śmiech). Ania ma bardzo cięty język. Ma to do siebie, że bardzo otwarcie mówi o tym, co myśli i co czuje, ale uważam, że to jest jej wielki atut. W końcu w programie mamy dwójkę jurorów, którzy są bardzo wyraziści, bo Ida i Robert doskonale wiedzą, o czym mówią. Dlatego, gdyby obok nich zasiadła osoba, która się nie czuje w fotelu jurorskim pewnie, natychmiast byłoby to widać. W przypadku Ani nie ma tego problemu.
- Niedawno ogłosiłaś, że kończysz swoją karierę jako jedna z najpopularniejszych blogerek modowych w Polsce. Zamiast tego będziesz zajmować się takimi dziedzinami jak rozwój osobisty. Skąd ta decyzja?
- Przez prawie 10 lat prowadzenia bloga o modzie, mam poczucie, że powiedziałam na ten temat już praktycznie wszystko, co można było powiedzieć. To są tysiące artykułów, tysiące postów. Teraz chciałabym używać swojego głosu do mówienia o tym, co uważam, że jest najważniejsze w obecnych czasach. Poza tym skończyłam już 30 lat, a co za tym idzie, zajmują mnie też już nieco inne rzeczy. Uważam, że znacznie ważniejsze jest to, czy jestem świadomą osobą, czy umiem budować relacje z bliskimi, niż to czy potrafię wybrać sukienkę na studniówkę, bo studniówki już dawno są za mną (śmiech).
- Czy to znaczy, że tematyka modowa przestała cię już interesować?
- W żadnym wypadku. Moda zawsze będzie mi towarzyszyć, więc jeżeli w przyszłości pojawi jakiś program modowy, a wciąż liczę, że w TVP się taki pojawi, wtedy biorę w ciemno (śmiech). Moda jest pięknym narzędziem do komunikacji i do opowiadania o tym, jacy jesteśmy, tylko po prostu dla mnie już w tej chwili nie wystarczającym. Potrzebuję szerszego arsenału, stąd ta zmiana. I to jest coś pięknego, bo czuję, że razem z uruchomieniem strony TamaraGonzalezPerea.com wypływam teraz na nowe wody.
Emisja w TV:
Dance Dance Dance
sobota 20.00 TVP 2