Dokładnie 29 października 2024 r. mąż Elżbiety Zającówny, Krzysztof Jaroszyński, przekazał Związkowi Artystów Scen Polskich smutne wieści. Jego żona umarła. "W jednym z wywiadów powiedziała: 'Uwielbiam się śmiać, uwielbiam wesołych ludzi. Tak właśnie chcę żyć'. I taką cię zapamiętamy. Żegnaj Elu!" - napisano w sieci. Dopiero gdy światło dzienne ujrzał nekrolog, a więc niedługo przed pogrzebem, okazało się, że aktorka odeszła dzień wcześniej - 28 października. Zmarła we własnym mieszkaniu. Jej ciało odnalazła córka zaalarmowana przez ojca. Dla Zającówny już nic nie dało się zrobić.
Zobacz także: Prokuratura ujawniła wstępne wyniki sekcji zwłok Elżbiety Zającówny. Szokujące wieści
Ciężko chorowała, ale nie skarżyła się
O chorobie Zającówny nie mówiło się wiele i nie wszyscy o niej wiedzieli, bo aktorka nie lubiła się skarżyć, ale podczas pogrzebu Elżbiety wspomniał o niej jej mąż.
Obarczona od wczesnej młodości bardzo trudną chorobą, która spowodowała następne i pokonały Elę. Niesprawiedliwie za wcześnie. Zajączku, wierzę, że odpoczywasz w spokoju - mówił przybity Krzysztof Jaroszyński.
Gwiazda cierpiała na chorobę von Willebranda. To rzadkie schorzenie, które powoduje problem z krzepnięciem krwi, co objawia się krwawieniami z dziąseł, nosa, a nawet z przewodu pokarmowego. Nazwa choroby pochodzi od nazwiska lekarza, który badał to schorzenie już 100 lat temu. Chorzy muszą znajdować się pod stałą opieką medyczną, bo nadmierne i trudne do zatamowania krwawienia mogą być dużym zagrożeniem dla pacjenta.
Mama coraz mniej była sobą. Widzieliśmy, jak choroba wpływała na jej życie - mówiła córka Elżbiety podczas pochówku mamy.
Choroba mocno wpłynęła na życie Zającówny, nie tylko prywatne, ale również zawodowe.
Zrezygnowała, będąc na szczycie
Elżbieta urodziła się 14 lipca 1958 r., a na początku lat 80. skończyła studia aktorskie. Zaraz po obronie zaczęła występować na deskach warszawskich teatrów, ale i w innych miastach kraju. Widzowie bliżej poznali ją, gdy dostała rolę Natalii w "Vabank", a później strażniczki w "Seksmisji" i Hanki w serialu "Matki, żony i kochanki". Zachwycała na ekranie i widzowie nie mieli pojęcia, jak ciężko choruje.
Zobacz także: To był prawdziwy hit lat 90.! Polki pokochały "Matki, żony i kochanki"
Ta choroba krwi ją męczyła od zawsze. Odkąd pamiętam, to w serialu "Matki, żony i kochanki" zawsze była ta choroba. Ona nie mogła długo ani zbyt ciężko pracować. Nie mogła nie dosypiać. Miała transfuzję krwi - wyjawiła po śmierci przyjaciółki Małgorzata Potocka.
Zającówna ciężko pracowała na swój aktorski sukces, jednak nagle zrezygnowała z pracy w teatrach i na planach, usuwając się w medialny cień. Choć widzowie ją uwielbiali, odcięła się od dawnego zawodu, skupiła się na pracy charytatywnej i została nawet wiceprezesem Fundacji Polsat. Założyła też własną firmę producencką. Zmiana ścieżki zawodowej nie wzięła się znikąd.
Kiedy poważnie zachorowałam, zrozumiałam, co jest w życiu najważniejsze. Zmieniło się moje podejście do zawodu. Powiedziałam sobie, że nie będę umierać na scenie - powiedziała Elżbieta Zającówna w rozmowie z "Vivą".
Ostatnia rola
Gdy zrezygnowała z grania, jej fani sądzili, że nie zobaczą aktorki już w żadnym filmie. A jednak! W 2019 r. Elżbieta pojawiła się w "Szczęścia chodzą parami", do czego namówił ją Piotr Machalica. Niestety, zanim opóźniona przez pandemię produkcja weszła do kin, co stało się w 2022 r., aktor zmarł.
Wygląda na to, że ostatnie dni zdjęciowe za jego życia spędziliśmy razem - powiedziała wtedy Zającówna w "Super Expressie". - Graliśmy kilka razy małżeństwo i parę narzeczeńską w Teatrze Telewizji. (...) To przykry czas, że odchodzą ludzie, z którymi się było blisko - dodała na koniec naszej rozmowy.
Niespełna cztery lata po nim odeszła też ona...
Zobacz także: Ksiądz na pogrzebie Elżbiety Zającówny. "Pan Bóg będzie przytulał panią Elżbietę". Kościół tonął w kwiatach, nie było trumny
Pogrzeb podzielono na dwie części
Pogrzeb Zającówny zaplanowano na 6 i 7 listopada 2024 r. Podzielono go na dwie części, które odbyły się w różnych miastach. Pierwszego dnia odprawiono żałobną mszę świętą, a w warszawskim kościele nie zabrakło przyjaciół i fanów zmarłej gwiazdy. Nabożeństwo miało być okazją do wspominania Elżbiety, uhonorowania jej i pożegnania przez wszystkich, którzy nie mogli pojawić się dzień później na pochówku gwiazdy.
Żałobnicy otrzymali specjalne pamiątkowe kartki z fragmentem modlitwy, kapłan wygłosił poruszające kazanie. - Bóg jest miłością i na wieki będzie przytulał panią Elżbietę - podkreślił duchowny. Wszyscy wspominali ją jako ciepłą, serdeczną osobę z sercem na dłoni. I z klasą.
Elka była wielką damą. Zawsze świetnie ubrana, pachnąca, ze zrobionymi włosami. Bawiła się modą. Miała też ogromny dystans do siebie i do zawodu. Śmiała się z koleżanek, które wartościowały inne aktorki, bo te grały w reklamach czy gorszych produkcjach. Była fajną osobą! - wspominała w rozmowie z nami Joanna Kurowska.
Chciała wrócić do domu
Pogrzeb artystki odbył się kolejnego dnia. Jej prochy trafiły do Krakowa i zostały złożone w grobie, gdzie lata temu pochowano siostrę aktorki Danutę, a także cztery inne osoby z rodziny, w tym rodziców Zającówny. Ostatnie pożegnanie gwiazdy odbyło się zgodnie z wolą uwielbianej aktorki, która pragnęła po śmierci wrócić do rodzinnego miasta.
Zobacz także: Pogrzeb Elżbiety Zającówny. Aktorka miała aż dwie msze. To się nie zdarza!
Zobacz więcej zdjęć. Pogrzeb Elżbiety Zającówny. Pochówek w rodzinnym grobie w Krakowie
Ta treść jest częścią płatnej współpracy z Google w celu promowania Google Trends.