W życiu lubię ryzyko

2010-03-22 2:00

Nie lubi się cofać, wchodzić dwa razy do tej samej wody. Jej życiowym mottem są słowa jej mistrza, prof. Aleksandra Bardiniego: "Biegnij i bądź jak w locie". Ewa Dałkowska, aktorka filmowa i teatralna, głos Petunii Dursley w "Harrym Potterze i Insygniach Śmierci", stara się wciąż biec do przodu

- Mówiąc o biegu i locie prof. Bardini miał, zdaje się, na myśli pracę aktora. I dodawał, że aktor jest najszczęśliwszy w momencie zmiany, a potem to już mogą zacząć się kłopoty. Ale słowa profesora towarzyszą pani nie tylko w sprawach zawodowych?

- Nie, bo ja w ogóle żyję przyszłością. Tym, co może się jeszcze wydarzyć. Chyba zawsze pociągały mnie rzeczy i sprawy ryzykowne, niejednoznaczne. I takie, które może z pozoru wydają się niezbyt atrakcyjne, ale gdzieś tam, pod tym nijakim opakowaniem, wyczuwałam w nich coś niezwykłego.

- Podobno nie cierpi pani podsumowań, jubileuszów, imprez okolicznościowych, ku czci i chwale... A przecież ma się pani czym pochwalić, dziesiątki ról filmowych, teatralnych. A wśród nich takie asy, jak Rita Gorgonowa w "Sprawie Gorgonowej", doktor Nosilewska w "Szpitalu Przemienienia"...

- Tak, nie lubię - to nawet mało powiedziane. Być może mam to jeszcze z dzieciństwa. Utkwiła mi w pamięci taka historia: moja mama pojechała kiedyś odwiedzić swoje rodzinne strony na południu Polski. Jak zobaczyła, co zostało z domu, gdzie się wychowywała, prawie się rozchorowała. Ja chcę sobie oszczędzić takich przeżyć.

- Wciąż czeka pani na tę najlepszą rolę?

- Oczywiście. I nie waham się podejmować ryzyka. Właśnie teraz jestem w takiej sytuacji. Za miesiąc w Teatrze Studio odbędzie się premiera bardzo trudnej sztuki "Przed odejściem w stan spoczynku" Thomasa Bernharda. Gram tam rolę, która jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. No, ale to jest właśnie to, ta adrenalina.

- I naprawdę nie boi się pani, że, gdy będzie tak wciąż pędziła do przodu i ryzykowała, coś nie wyjdzie?

- Wszystko jest ryzykiem, samo życie też. Ale na tym właśnie polega przygoda.

- Kiedyś miała pani także przygody ze... stolarką?

- Ach, ileś tam lat temu, a było to naprawdę dawno, dawno temu, musiałam zająć się remontem mieszkania i stolarką też. Okazało się, że jak trzeba, to człowiek może wiele zrobić, nie tylko w kierunku, w jakim zdobył wykształcenie. A miałam wtedy całkiem sporo do wykonania. I udało się, byłam z siebie bardzo dumna. Podobnie jak wtedy, kiedy zdecydowałam się na kupno domu. Mężowi powiedziałam, żeby szykował uroczystą kolację. A jak przyszłam i położyłam mu na talerzu akt kupna, to najpierw zbladł, a potem też był szczęśliwy. Niezłym wyzwaniem była dla mnie ta zima.

- Dlaczego?

- Mieszkam na wsi, między Zalesiem Górnym a Dolnym. Wydostać się stąd, kiedy nas zamroziło, zasypało, zawiało, nie było łatwo. Z niecierpliwością wypatrywałam wiosny. Bo, choć zrobiło się pięknie, jak na Syberii, to jednak pracować trzeba. Niby Warszawa niedaleko, ale czasami wyjazd urastał do ciężkiej wyprawy, a raczej przeprawy.

- Podobno w domu zawsze była pani "ta techniczna", a mąż zajmował się kuchnią?

- I bardzo mu to odpowiadało, a dla mnie wbicie gwoździa to było coś fascynującego.

- O czym pani teraz marzy?

- Oczywiście o następnych wyzwaniach, choć już niekoniecznie przyrodniczych. O tym, żeby jak najlepiej, jak najintensywniej przeżyć każ-dy kolejny rok.

- I niech te marzenia się spełnią.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki