Wielkiego Mistrza pokonał rak

2009-07-16 3:30

Źle się poczuł. Kiedy zjawił się u lekarza, usłyszał straszliwą diagnozę. Nowotwór. Nie żalił się jednak, nie skarżył. Miał plany. Chciał wyjechać na wakacje z żoną, a jesienią znów stanąć na deskach teatru. Ale Bóg wezwał Go do siebie. We wtorek wieczorem zmarł wielki aktor Zbigniew Zapasiewicz (75 l.). Odszedł tak, jak żył - po cichu i skromnie.

Jeszcze 8 i 9 lipca występował na scenie. Był w świetnej formie. Nie uskarżał się na nic, planował. Za kilka dni miał wyjechać z żoną, aktorką Olgą Sawicką (48 l.), na wakacje, a na jesieni zagrać w premierze nowej sztuki w Teatrze Narodowym, choć na co dzień, aż do swego nagłego odejścia, związany był z Teatrem Powszechnym. Ale jak dowiedzieliśmy się, kilka dni temu źle się poczuł. Poszedł do lekarza, trafił do szpitala, ale tam na terapię było już za późno. Podstępny rak pokonał mistrza. - Dziś nie jest ważne, na co umarł. Ważne, że Go nie ma. A przecież na to odejście było za wcześnie. Mógł jeszcze lata być z nami. Był wybitnym aktorem, wspaniałym profesorem, prawie pół wieku poświęcił przekazując swoją wiedzę, doświadczenie studentom, młodym aktorom. Ta Jego nagła śmierć, to nie tylko dla mnie wielki szok! - powiedziała "Super Expressowi" aktorka Emilia Krakowska (69 l.).

Był skromnym człowiekiem. Ta Jego cecha stała się anegdotyczna. Już jako gwiazda warszawskich teatrów mieszkał z żoną w mieszkanku o powierzchni 19 metrów kwadratowych na warszawskiej Pradze. I znosił to z pokorą, której próżno u gwiazd szukać. A kiedy był profesorem szkoły teatralnej i zaproponowano, by został jej rektorem, odmówił. Bo nie chciał tytułów i zaszczytów, chciał po prostu pracować. Z innymi, dla innych i nad sobą. Będąc już wielkim aktorem, wciąż pobierał lekcje głosu.

- I nie bądźcie, na litość boską, nowocześni. Bądźcie rzetelni - lubił cytować Herberta. Był temu przesłaniu do końca wierny.

W życiu osiągnął wiele - medale, nagrody, uznanie, oklaski. Jedyne, czego żałował, to tego, że nie miał dzieci. Mimo że był trzykrotnie żonaty.

- Jakoś mi to umknęło. Szkoda... - powiedział kiedyś.

Zapasiewicz pozostawił pogrążoną w żałobie żonę i miłośników jego talentu. Spocznie na Cmentarzu Powązkowskim w grobie rodzinnym Kreczmarów. Aktor był bowiem siostrzeńcem wielkich twórców polskiego teatru braci Kreczmarów - aktora Jana (64 l.) i reżysera Jerzego (83 l.).

Izabella Cywińska (74 l.), reżyserka: Najpierw uczył się roli, potem tekstu

Znałam Zbyszka 50 lat. Obserwowałam jego początki. Był aktorem walczącym ze sobą. Marzył, by być aktorem charakterystycznym, a ciągnęło go w stronę aktorstwa nazbyt intelektualnego. A w sumie stworzył postać najwyższej próby - Zbigniewa Zapasiewicza, który wcielał się w każdą postać. Był wrażliwy na przesłanie tekstu, sens, język mówiony. Ale zawsze Zbyszek pozostawał w swojej własnej skórze. To, co pokazywał, tworzył od środka. To wychodziło z jego wewnętrznych przeżyć. I właśnie za to ceniła go i kochała młodzież aktorska w szkole. A był świetnym pedagogiem i pozostanie po nim wielu uczniów, którzy będą kontynuować jego dzieło. Coś w nich ze Zbyszka pozostanie. Pamiętam, że kiedyś jako młody dyrektor zaangażowałam do pracy w teatrze młodego aktora Tadeusza Drzewieckiego (61 l.). Zdolny chłopak, ale przychodził na próby, nie znając tekstu. Pytałam go, dlaczego wciąż się go nie nauczył. A on odpowiadał: "Ja jestem uczniem Zapasiewicza, tekstu uczę się na końcu". I rzeczywiście taki był sposób Zbyszka. Najpierw pracował nad rolą, a potem uczył się tekstu, na samym końcu. On nie był łatwy w pracy. Był trudnym aktorem, ale może też dlatego genialnym.

Andrzej Grabowski (57 l.), aktor: Pięknie czytał wiersze Herberta

Zapasiewicz nie przekazywał tylko aktorstwa. My podziwialiśmy nie tyle jego grę, jego warsztat i technikę, ile mądrość i inteligencję. To w aktorstwie jest bardzo ważne. Pracujemy nie tylko formą, ale i móz-giem. Gdy recytował wiersze Herberta był, po prostu był. Robił to w prosty sposób, nie udziwniał, ale mówił je mądrze, przekazywał najważniejsze myśli Pana Cogito. Herbert twierdził nawet, że nie lubi, gdy Zapasiewicz czyta jego poezję, bo wtedy ma wrażenie, że nie był jej autorem. Bo jego wiersze brzmiały, jakby je sam Zapasiewicz napisał. Myślę, że to największa pochwała, jaką może usłyszeć aktor.

Zbigniew był człowiekiem o wielkiej charyzmie. Nie narzucał się. Po prostu przebywając w pobliżu, czuło się wobec niego respekt.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki