Wiesław Ochman: Śpiewam z miłości do kobiet

2010-03-03 2:00

Tylko "Super Expressowi" sławny tenor Wiesław Ochman (73 l.), który w Dzień Kobiet poprowadzi koncert i zaśpiewa najpiękniejsze arie operowe w warszawskim Teatrze Polskim, opowiada o początkach kariery.

W Bolkowie miałem kolegę z pięknym głosem. Zauważyłem, że gdy śpiewa, z dziewczynami coś się dzieje, oczy im mgłą zachodzą, intensywniej się w niego wpatrują. Doszedłem do wniosku, że to miłe i... będąc na studiach zacząłem śpiewać, choć pamiętałem, że w podstawówce nauczyciel bił mnie smyczkiem i wyrzucił z chóru za fałszowanie. A potem jako student zaśpiewałem "Feniculi, Fenicula", a koledzy zgodnie orzekli: "Ty musisz iść uczyć się śpiewać!".

I poszedłem do prof. Gustawa Serafina. Ale ile razy do niego zaszedłem, to trafiałem na innego ucznia - tenora, który tak wywijał tym głosem, że pomyślałem: "Co ja tu robię?!". No i w nogi. Ale pewnego razu profesor przyszedł do akademika i zabrał mnie siłą. Jego żona zasiadła przy fortepianie, a ja zaśpiewałem "Santa Lucia" i zostałem. Ich dom stał się moim drugim domem.

Potem był konkurs Echa Krakowa, który wygrałem. Przyznam się, że napisałem do kilku teatrów, ale nie chcieli mnie przyjąć. Nie z powodu braku dyplomu - Pavarotti, Caruso przecież też ich nie mieli. Kiedy śpiewałem "Traviatę" w Teatrze Wielkim w Warszawie, dyr. Górzyński z teatru w Poznaniu pochwalił mnie, powiedział: "Wspaniale!". Wtedy wspomniałem mu, że pisałem do niego w sprawie pracy. "A ja myślałem, że jakiś wariat pisze. Dostaję tyle listów od tenorów, a potem okazuje się, że nie potrafią śpiewać" - powiedział.

Ale wtedy, gdy pisałem te listy, dyr. Górzyński nie dał mi pracy, bo nie miał etatu. Dlatego trafiłem do Bytomia i to była dla mnie wspaniała akademia, szkoła bycia na scenie. Śpiewałem trzy sezony, dziewięć oper, nigdy więcej tego nie powtórzyłem.

Niestety, w Bytomiu mieszkałem w służbowym mieszkaniu, w pokoju przejściowym. Miałem kolegów, którzy powiedzmy... aktywnie pracowali nad zwiększeniem liczebności społeczeństwa. Nie bardzo mi się to podobało, bo była już ze mną moja pani Krystyna (późniejsza żona - przyp. red.). Prosiłem o mieszkanie służbowe, ale o tym nie było mowy, więc wprowadziliśmy się do teściowej w Krakowie. Śpiewałem wciąż w Bytomiu, w Krakowie, wiadomość o mnie rozchodziła się po Polsce. W końcu dyrektor Bohdan Wodiczko (†74 l.) zaprosił mnie do Teatru Wielkiego w Warszawie. Nie chciałem jechać do stolicy, bałem się. Nawet powiedziałem mu: "Tylu wspaniałych śpiewaków, ja tu zginę".

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki