Gerwazy Reguła wspomina ostatnie spotkanie z Anną Przybylską: Powoli usychała i traciła swój dawny blask

2020-11-06 13:18

Listopad to wyjątkowy miesiąc, w którym wspomina się tych, którzy odeszli. Niektórych ludzi mimo upływu lat nie da się zapomnieć. Taką wyjątkową postacią w show-biznesie była Anna Przybylska. Niedawno wyszło na jaw, że wystąpiła w filmie Gerwazego Reguły (51 l.) „Pojedynek mistrzów”, którego nie ukończono. Specjalnie dla „Super Expressu” scenarzysta i reżyser opowiada o pracy z aktorką.

Gerwazy Reguła i Anna Przybylska

i

Autor: AKPA

Czy obsadzając Anię Przybylską w roli policjantki w filmie „Pojedynek mistrzów”, sugerował się pan tym, że w serialu „Złotopolscy” Anna od lat wcielała się w postać posterunkowej Marylki Baki?

Nie, kierowałem się zupełnie innymi kryteriami. Poznałem Anię, kiedy byłem drugim reżyserem na planie „Kariery Nikosia Dyzmy”. Wtedy nawiązała się między mną a Anią relacja koleżeńska, ale przede wszystkim byłem pod wrażeniem jej umiejętności. Policjantka z „Pojedynku mistrzów” była zupełnie inna, niż ta, którą grała w serialu. Strasznie cieszyłem się, że zgodziła się u mnie zagrać, bo stawki dla aktorów nie były zbyt wygórowane, a ona była już rozchwytywaną gwiazdą.

Dlaczego nie dokończono „Pojedynku mistrzów” i na jakim etapie przerwano zdjęcia?

Kręciliśmy w Skierniewicach. Filmowa ekipa cieszyła się takim zainteresowaniem miejscowych, że musieliśmy zatrudnić ochronę, żeby spokojnie pracować. Zrealizowaliśmy zdjęcia do ponad połowy scenariusza. W pewnym momencie zabrakło pieniędzy. Z dnia na dzień wycofał się duży sponsor, do dziś nie wiem z jakich powodów.

Nie myślał pan o tym, żeby mimo wszystko ukończyć tę produkcję, tworząc jakiś obraz z tego, co nagrano?

W 2011 roku pojawił się pomysł, żeby te zrealizowane sceny przemontować i wykorzystać w innej produkcji. Napisałem wówczas scenariusz do filmu „Siódmy dzień w mieście”. Stworzyłem tekst, który nawiązywał do tamtego filmu, ale był czymś zupełnie nowym, a w dodatku kryminałem. Tu miały wejść też sceny z Anią, ale główną rolę miał zagrać Bogusław Linda. Prowadziliśmy już z nim rozmowy i z producentami. Ten obraz miał zawierać sceny retrospekcji, czyli to, co nakręciliśmy z udziałem Ani kilka lat wcześniej. Nawet zapytałem ją, czy mogę wykorzystać ten materiał. Zgodziła się. Już wtedy miała początki choroby, ale jeszcze nikomu o tym nie mówiła. W nowych scenach nie za bardzo chciała wystąpić, ale obiecała, że zastanowi się nad jakimś małym epizodem, żeby można było ją pokazać w obecnym wtedy czasie. Mogło być z tego coś fajnego, ale i ten pomysł utknął gdzieś w czasoprzestrzeni i nie został zrealizowany.

Co tak niezwykłego było w Ani, że zachwycali się nią reżyserzy?

Ta dziewczyna to był samorodny talent aktorski. Była w stanie zagrać wszystko. Niektórzy po kilku latach studiów nie potrafią osiągnąć takiej prawdy i swobody przed kamerą jak Ania, która nigdy nie uczyła się warsztatu w szkole filmowej. Kamera ją po prostu kochała. Jak stawała przed szkłem nabierała jeszcze większego wyrazu. Miała piękną plastyczną twarz i niesamowity wyraz oczu.

Pamięta pan swoje ostatnie spotkanie z Anna Przybylską?

Ostatni raz Anię Przybylską spotkałem jesienią 2012 roku w Sopocie. Nie byliśmy umówieni. Po prostu znaleźliśmy się w tym samym miejscu o tej samej porze. Brała wtedy udział w sesji zdjęciowej do jakiejś gazety, ale udało nam się chwilę porozmawiać. Opowiadała mi o swoich dzieciach. Wtedy już wyglądała na chorą, ale nie dopytywałem o szczegóły. Widać było, że coś niedobrego z nią się dzieje, jakby powoli usychała i traciła swój dawny blask. Była strasznie wychudzona, choć wcześniej była po prostu szczupła. Pomyślałem, że może ma gorszy moment, że trochę wyniszczyły ją ciąże. Później dowiedziałem się z prasy, że ma problemy ze zdrowiem.

Jaką była osobowością?

Była wesoła i pełna ekspresji. Nazywała rzeczy po imieniu. Potrafiła siarczyście przekląć, ale nawet jak przeklinała miało to ogromny urok. Sypała dowcipami jak z rękawa. Niektóre ciężko powtórzyć, bo ze względu na nagromadzenie niecenzuralnych słów (śmiech). Mocno stąpała po ziemi i miała szacunek do ludzi i do pracy. Nigdy nie gwiazdorzyła, nie miała nie wiadomo jakich wymagań i nie żądała specjalnej garderoby. Nie słyszałem, żeby ktoś na nią narzekał.

Trochę sobie powspominaliśmy Anię, a nad czym pan teraz pracuje?

Przygotowuję film o zespole Universe, którego liderem był nieżyjący Mirosław Breguła. Scenariusz powstał na bazie historii zespołu oraz samobójczej śmierci tego artysty. Jestem na etapie kompletowania obsady oraz rozmów z dużą telewizją. Mam też inne projekty. Cały czas jestem czynnym filmowcem. Niedawno pandemia przerwała mi wystawianie na terenie kraju spektaklu, pt. „Śmierć Youtubera”, współpracuję także z Motowizją i Romace TV.

Rozmawiała Martyna Rokita

 

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki