Były rzecznik ABW: Do ostatniego oddechu walczyłem o życie synka

2018-04-28 7:00

Historia małego Alfiego Evansa (2 l.), którego bez zgody rodziców odłączono od aparatury podtrzymującej życie, poruszyła cały świat. Dla Macieja Karczyńskiego (47 l.), byłego rzecznika Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, oznaczała powrót bolesnych wspomnień. Jeszcze rok temu to on zawzięcie walczył o życie synka Marcelka (†6 l.), od urodzenia cierpiącego na chorobę genetyczną. Walczył do końca mimo sugestii lekarzy, by chłopca odłączyć od aparatury. Teraz postanowił zabrać głos, żeby uświadomić wszystkim, przed jak bardzo dramatycznym wyborem może pewnego dnia stanąć każdy z nas.

- Chcę poruszyć ten temat, żeby nasza walka nie poszła na marne - wyznaje nam Karczyński. Długo się wahał, bo emocje wciąż są w nim silne.

Wchodzą w rolę Boga

Postanowił opowiedzieć swoją dramatyczną historię, gdy w Anglii sędziowie i lekarze zdecydowali, że dalsze podtrzymywanie życia Alfiego nie ma sensu, wchodząc tym samym w rolę Boga. - Kto teraz poniesie odpowiedzialność za to, że to dziecko jednak oddycha, żyje? Odłączono je od respiratora i miało przecież umrzeć. Oczywiście nikt - mówi z goryczą. A przecież on sam też przeżył podobny koszmar. Jemu też lekarze mówili, by odłączył syna od aparatury, że powinien pozwolić mu umrzeć.

Syn byłego rzecznika ABW, Marcel, urodził się z rzadką wadą genetyczną, defektem chromosomu X. Często trafiał do szpitala, ale przy jednym z kolejnych pobytów jego stan znacząco się pogorszył. - Sugerowano mi, na co powinienem się zdecydować. Miałem wątpliwości, byłem załamany, miałem pretensje do Boga. Ale byli też lekarze, którzy mówili, żebyśmy walczyli. I my walczyliśmy - przyznaje, nie kryjąc emocji. Poruszył niebo i ziemię, zbierał pieniądze, wierzył do końca. - Dałbym wszystko, żeby mój syn żył - dodaje wzruszony.

Oczy mojego syna

Rodzice chorych dzieci dostrzegają często to, czego nie potrafią zobaczyć inni: ledwie zauważalne ruchy, minimalne gesty. - Lekarze nie widzieli tych oczu, które my widzieliśmy, nie widzieli tych reakcji. Widzieli medyczną teorię i praktykę - mówi Karczyński. - Zdawałem sobie sprawę, że mój syn może cierpieć, ale widziałem w jego oczach, jakby chciał powiedzieć: nie zabijajcie mnie! - przyznaje. Synek umierał mu na rękach, Karczyński wiedział jednak, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by on żył. - Mój synek, gdy umierał, przed ostatnim tchnieniem otworzył oczka. Miałem wrażenie, że mówi do nas "dziękuję, że jesteście przy mnie, dziękuję, że mnie nie zabiliście" - wspomina łamiącym głosem.

- Wiem, że rodzice w takiej sytuacji mogą odczuwać i zachowywać się irracjonalnie, ale mają do tego pełne prawo i nie wolno ich tego prawa pozbawiać. Tym, co uważają inaczej, proponuję, aby wyjęli "wtyczkę życia" swoim dzieciom. Wtedy może zrozumieją rodziców Alfiego. Domyślam się, że chodzi o ratunek, cud, ale również poczucie, że zrobili wszystko, aby uratować swojego synka. Że wykorzystali wszystkie możliwości. Tych możliwości pozbawił ich sąd - mówi już stanowczo.

Nie odbierajcie rodzicom nadziei!

Pojawiły się głosy, że podtrzymywanie życia w przypadkach takich jak mały Alfie to fałszywe rozbudzanie nadziei. Ale dlaczego ktokolwiek miałby ją odbierać rodzicom? Decyzję Karczyńskiego uszanowano, ale ile jest takich historii, gdy głos rodziców ginie w zalewie rzekomo racjonalnych pouczeń ludzi, którzy nigdy się nie zmierzyli z takim wyzwaniem? - Uważam, że jeśli rodzice walczą, nie powinno im się odbierać nadziei. Rodzic widzi i czuje więcej, niż lekarz wie. Sąd to bezduszna instytucja, która po jednej rozprawia ma następną. Nie ma czasu na refleksję czy empatię. Suche dowody mają decydować o losie nie tylko dziecka, ale też rodziców, bo to oni na końcu zostaną sami - kwituje Karczyński.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki