Czerwcowa rewolucja przy urnach

2009-06-04 4:00

Polacy przekroczyli ustalenia Okrągłego Stołu i na wielką skalę pokazali, że zmiany muszą być większe - uważa Jan Rulewski

"Super Express": - Jak pan, jako krytyk ustaleń okrągłostołowych, ocenia wybory 4 czerwca 1989 r.? Przecież były prostą konsekwencją porozumienia Solidarności ze stroną rządową.

Jan Rulewski: - Nie byłem przeciwnikiem, lecz krytykiem Okrągłego Stołu jako pewnej niebezpiecznej i nieuczciwej filozofii przenicowującej Solidarność na nowe ugrupowanie, które nazywało się wtedy komitetem obywatelskim. Uważałem to za obdzieranie Solidarności z jej praw autorskich, więcej nawet - za pozbawienie jej siły motywacyjnej. Dowodem był ograniczony pod względem personaliów, poglądów oraz zamierzeń programowych skład uczestników Okrągłego Stołu. To była w gruncie rzeczy realizacja programu budowy Polski socjalistycznej, czyli Polski, z którą się żegnaliśmy, tylko że w oparciu o konsensus społeczny.

- Czyli ten konsensus nie podobał się panu?

- Dziś nadal uważam, że Okrągły Stół nie był żadnym przełomem. Był po prostu ważnym i pożytecznym incydentem, jako że rozmowa zawsze więcej daje niż długa walka, która była zresztą dla nas coraz trudniejsza. Główna różnica między mną a uczestnikami Okrągłego Stołu polega na tym, że ja mówię jasno: to Solidarność była głównym motorem zmian. Pamiętajmy także, że Okrągły Stół nie wniósł merytorycznie niczego ważnego. Bo co dziś zostało z jego treści? Swoisty urok tych rozmów polegał po prostu na pozytywnej metodzie rozwiązywania konfliktu. Jednak czczenie dziś Okrągłego Stołu trąci ironią. Powinno się czcić raczej te wydarzenia, te miejsca, w których zwyciężono komunę. Ale dziś wszyscy nazywamy siebie antykomunistami, także ci, którzy byli wówczas po drugiej stronie.

- Dlaczego właściwie nie brał pan udziału w tym "ważnym i pożytecznym incydencie"?

- Jeden z czołowych architektów Okrągłego Stołu po prostu uznał, że takie postaci, jak Gwiazda, Rulewski czy Jurczyk, są już na śmietniku historii. Ponadto przy Okrągłym Stole zadekretowano, że stara Solidarność odeszła wraz z zarządzeniami stanu wojennego. Przecież ja tę Solidarność widziałem w ferworze walki, potem będąc w więzieniu, i stwierdzenie, że jej nie było, a nawet że słusznie ją zniszczono, było granicą, której nie mogłem przekroczyć. To było zanegowanie tych dziesięciu lat walk. Tymczasem na scenie pojawili się - na fali nowych komitetów obywatelskich - ludzie, którzy nawet nie wąchali prochu solidarnościowego. Zresztą same komitety stały się już po roku fikcją polityczną.

- Jeśli Okrągły Stół nie był przełomem, czy były nim wybory 4 czerwca?

- Niewątpliwie tak, ale nie ze względu na ustalenia Okrągłego Stołu. Społeczeństwo przekroczyło te ustalenia, i w sposób jednoznaczny, na wielką skalę dało wyraz swej woli, że zmiany muszą być większe. Przełom polegał na spontaniczności - była to rewolucja przy urnach, której głównymi aktorami nie byli ani komuniści, ani Solidarność, lecz polski lud. Zdziwieniem była dla mnie jedynie zbyt mała frekwencja - 62 proc., bo przecież okazja, żeby dokopać komunie, była naprawdę wyjątkowa.

- Gdzie powinny odbywać się tegoroczne główne obchody rocznicowe?

- W Gdańsku, przy stoczni, która zresztą by na tym zarobiła. Przenoszenie części obchodów do Krakowa zmniejszy także czytelność tego zdarzenia w oczach świata. Taka rocznica nie jest dobrą okazją, żeby się dzielić. Niestety, obie strony zaparły się w swoim "nie", co uważam za niesmaczne, niepoważne. A Solidarność zachowała się tak, jakby chciała panu młodemu napluć do godowego wina.

Jan Rulewski

W latach 1980-1981 i od 1990 przewodniczący Regionu Bydgoskiego NSZZ "Solidarność", w stanie wojennym internowany, dziś senator PO

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki