Gdyby nie ja, nie byłoby braci Kaczyńskich

2009-07-31 8:00

Bronisław Komorowski (57 l.) nic che uczestniczyć w politycznych przepychankach wokół 65. rocznicy Powstania Warszawskiego. 1 sierpnia odda hołd powstańcom razem z ciotką Heleną Wołłowicz (83 l.), łączniczką, która w 1944 roku uratowała ojca braci Kaczyńskich.

Byliśmy zżyci, solidarni i oddani. Choć nasza młodzieńcza radość przeplatała się z dramatem wojny, bardzo chciało nam się żyć - wspomina Helena Wołłowicz (83 l.), bohaterka Powstania Warszawskiego, a prywatnie ciotka marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. 1 sierpnia pani Helena odwiedzi spoczywających na Powązkach kolegów z "basztowej" rodziny. Wśród nich Rajmunda, ojca braci Kaczyńskich, któremu w czasie Powstania uratowała życie. - W pewnym sensie Lech i Jarosław zawdzięczają mi swoje istnienie - uśmiecha się kobieta.

Poznali się w konspiracji. Ona łączniczka i sanitariuszka (pseudonim Rena), on żołnierz Armii Krajowej (pseudonim Irka). W czasie Powstania należeli do kompanii Pułku Baszta. Ich losy splotły się tuż po godzinie "W". - Rajmund został cięż-ko ranny. Miał urwany kciuk prawej ręki, odstrzelony niemieckim pociskiem. Do dziś pamiętam, jak wisiał na kawałku skóry. Kazał mi go obciąć i opatrzyć - opowiada pani Helena.

Jakiś czas później spotkali się ponownie, w jeszcze bardziej dramatycznych okolicznościach. - Byłam po trzeciej wreszcie udanej próbie przedarcia się z Lasu Kabackiego do Warszawy, a on właśnie wrócił ze szpitala. Leżeliśmy na podłodze pod oknem w kamienicy przy Puławskiej 132. To było przeczucie. "Musimy wyjść" - powiedziałam. Rajmund protestował, ale posłuchał. Chwilę później do pokoju wpadł pocisk. Wszyscy, którzy zostali - zginęli. I dlatego mogę dziś śmiało powiedzieć, że Lech i Jarosław zawdzięczają mi w pewnym sensie swoje istnienie - opowiada.

Myślałam, że zginę

Kiedy wybuchało Powstanie pani Helena miała niespełna 18 lat. - Nie bałam się. Czułam się wolna i szczęśliwa, że w końcu mogę wstać z kolan i stanąć do walki z okupantem. Na początku euforia, później rozpacz po utraconych kolegach - mówi. W konspiracji była łączniczką i sanitariuszką. Broń też nie była jej obca. Ostatniego dnia Powstania została poważnie ranna. Koledzy zostawili ją w prowizorycznym szpitalu w piwnicy. Rano wpadli tam Niemcy. Zdrowych zabrali na śmierć.

- Mnie zostawiono z trupami. Zastanawiałam się, czy wcześniej spłonę żywcem, czy umrę z głodu - mówi. Ale po jakimś czasie Niemcy wrócili. - Zaczęli mnie dręczyć. Uratował mnie 40-letni Niemiec. Powiedział, że przypominam mu córkę i nie pozwoli mi umrzeć. Nigdy nie dowiedziałam się, kim był człowiek, który uratował mi życie - wspomina.

Za udział w Powstaniu Warszawskim Helena Wołłowicz została odznaczona m.in. Krzyżem Walecznych i Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami.

Polityka mnie nie interesuje

Choć po wojnie "basztowcy" trzymali się razem, jej kontakty z Rajmundem Kaczyńskim urwały się. - Widywałam go na rocznicach, wiedziałam o działalności politycznej jego synów, ale nigdy rodzinnie się nie spotykaliśmy. Zresztą polityka mnie nie interesowała - przekonuje. Nic więc dziwnego, że i teraz nie chce rozmawiać o sporach wokół Powstania. Sama jak co roku pójdzie na kwaterę Baszty, gdzie pochowani są jej koledzy. Później odwiedzi tych z "Parasola", "Zośki" i innych. - Będzie mi towarzyszyć marszałek Komorowski. Jest moją bliską rodziną. Nasze babcie były siostrami - dodaje.

Także Bronisław Komorowski w rozmowie z "SE" przyznaje, że ma do Powstania bardzo emocjonalny stosunek. - Dlatego razem z ciocią Helą pójdę na Powązki nie jako marszałek Sejmu, tylko jako Bronisław Komorowski. Na naszym szlaku znajdzie się m.in. grób Aleksandra Krzyżanowskiego "gen. Wilka", dowódcy wileńsko-nowogródzkiego okręgu Armii Krajowej. A dla mnie dowódcy mojego dziadka, ojca, mamy, wujów, ciotek i stryjów - mówi Komorowski.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki