Katastrofa samolotu w Topolewie. Ocalały spadochroniarz Marek H.: słyszałem jęki kolegów

2014-07-08 12:30

Wspomnienie tych kilku minut będzie go prześladować już zawsze. Gwizd spadającego samolotu. Uderzenie o ziemię. Ciemność. Jęki rannych kolegów spadochroniarzy. Po omacku, na rękach czołgał się w stronę plamy światła. - Nie wiem, dlaczego akurat ja przeżyłem... - mówi Marek H. (40 l.), jedyny ocalały z sobotniej katastrofy w Topolowie pod Częstochową (woj. śląskie).

Roztrzaskany samolot stanął w płomieniach. Zginęli jego pilot i dziesięciu skoczków. Tylko Marka H. zdołali uratować ludzie, którzy widząc spadającą maszynę, ruszyli z pomocą. Z połamaną ręką, obrażeniami wewnętrznymi i złamanym kręgosłupem trafił do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie. Wczoraj, w obecności lekarzy, przesłuchali go śledczy i eksperci Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

- Poszkodowany pamięta zarówno przygotowania do lotu, jego przebieg, jak i moment samej katastrofy, uderzenie samolotu w ziemię. Z naszego punktu widzenia jego zeznania są niezwykle istotne - informuje Tomasz Ozimek, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Częstochowie, która bada okoliczności wypadku.

Przeczytaj też: KATASTROFA SAMOLOTU w Topolewie. Tylko Marek H. przeżył to piekło!

Dotarliśmy do Marka H. Jego wspomnienia porażają. Podczas startu siedział na podłodze, w tylnej części samolotu. - Byliśmy na wysokości 100-150 metrów. Nagle silniki straciły moc. Pilot odwrócił się, powiedział, żebyśmy przygotowali się do awaryjnego lądowania. Maszyna się przechyliła. Pikowała w dół. Wstrząs, uderzyłem w coś głową. Niewiele widziałem. Jak przez mgłę rozmazaną jaśniejszą plamę. Nie miałem czucia w nogach. Czołgałem się na rękach w stronę światła. Słyszałem jęki kolegów. Wołałem o pomoc. Usłyszałem głos na zewnątrz. Przesuwałem się w tamtą stronę. Pojawił się dym. Eksplozja. Poczułem, że ktoś mnie chwyta, wyciąga... Twarz mężczyzny, potem druga... Dziękuję ludziom, którzy wydobyli mnie z wraku, personelowi szpitala. Dzięki nim żyję. Ale ciągle nie rozumiem, dlaczego ja...? - z bólem opisuje ocalały skoczek.

Feralny samolot?

Najbardziej prawdopodobną przyczyną katastrofy wydaje się na razie awaria samolotu. Muszą to jednak potwierdzić badania wraku. Na czwartek śledczy zapowiadają przedstawienie pierwszych wniosków z tych analiz.

Eksperci Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych mają zdjęcia samolotu jeszcze sprzed katastrofy, które pokazują nadmierne zadymienie silników. - To symptom świadczący, że być może coś było z nimi nie tak - mówił Andrzej Pussak. Badanie elementów pipera PA-31 navajo będzie jednak utrudnione. Samolot nie tylko uległ zniszczeniu od uderzenia o ziemię, ale też spłonął w ok. 80 proc.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki