Gdy tuż przed Bożym Narodzeniem Miki wrócił do domu, jego rodzicom, Izabeli i Michałowi Steuerom, kamień spadł z serca.
- To był dla nas najlepszy prezent. Jesteśmy wdzięczni lekarzom, że nasz synek wciąż jest z nami - mówi wzruszona mama. - W domu najbardziej wyściskał swego młodszego braciszka. Tak mocno, że omal nie udusił Gabriela (5 mies.). A Gabryś urodził się raptem cztery dni przed tragicznym wypadkiem – dodaje pani Iza.
To się zdarzyło 16 sierpnia ub. r. Michał Steuer (42 l.) zaparkował swoją hondę pod blokiem, zostawił Mikołaja w aucie, a sam wszedł do osiedlowego sklepu. I wtedy honda zajęła się ogniem. Pan Michał skoczył na ratunek synowi. Z narażeniem życia wciągnął go z płomieni, ale plecy, pośladki i nogi dziecka przypominały już czarną, zwęgloną masę.
- Trafił do nas w krytycznym stanie. Miał poparzone 47 proc. powierzchni ciała i były to bardzo głębokie oparzenia – mówi dr Ludwik Stołtny z oddziału intensywniej terapii i anestezjologii w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka.
- To wzruszające, jak teraz dzielnie znosi zabiegi pielęgnacyjne oraz rehabilitację – mówią rodzice, a Miki obdarowuje ich promiennym uśmiechem
Mikołaj większość czasu spędził na oiomie. Jego życie kilka razy wisiało na włosku. Przebył dziewięć operacji, które w sumie trwały 128 godzin. Lekarze wycinali mu obumarłe tkanki, przeszczepiali skórę oraz specjalne matryce, które czasowo zastępują skórę i służą do jej regeneracji. I w końcu po 127 dniach spędzonych na różnych oddziałach szpitala medycy orzekli, że może wrócić do domu.
- To wzruszające, jak teraz dzielnie znosi zabiegi pielęgnacyjne oraz rehabilitację – mówią rodzice, a Miki obdarowuje ich promiennym uśmiechem.