Upijałem się nocą, a rano szedłem do fabryki

2009-02-10 8:00

Znany satyryk Jan Pietrzak (72 l.) trafił do wojska, mając 11 lat. Tam z niesfornego łobuziaka stał się poukładanym, choć pyskatym mężczyzną. Po 9 latach zrzucił mundur i zatrudnił się w zakładach telewizyjnych. Ale to nocne życie stolicy pociągało go najbardziej. I dziś "Super Expressowi" opowiada, jak z robotnika stał się kabareciarzem.

Po pracy w zakładach telewizyjnych włóczyłem się po Warszawie. Uczyłem się życia w cywilu. Sfera kultury to była słaba strona wojska, więc postanowiłem nadrobić braki. Ciągnęło mnie do wszelkiego rodzaju filharmonii, teatrów i teatrzyków. Tak trafiłem do Stodoły, STS-u, Hybryd - miejsc niezależnych od formalnej kultury. Hybrydy to było dla mnie święto - jazz, krąg poetów, dyskusyjny klub filmowy. Ale jako robotnik nie miałem tam wstępu.

Dwie godziny snu

By dostać się do sekcji estrady, musiałem zdać egzamin, zdobyć odpowiednią legitymację. Zdałem, zdobyłem upragniony papierek. Po roku okazało się, że jestem całkiem dobrym organizatorem i tak jak owe kumy i sąsiadki, gdy się rodziłem, prorokowały, zostałem kierownikiem teatru studenckiego. Zostałem artystą.

Chłonąłem wiedzę i kulturę. Zacząłem studia, socjologię w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. To była szkoła partyjna, ale wtedy to mnie nie interesowało. Studiować na uniwersytecie nie mogłem, bo musiałem pracować. A moje życie wyglądało wtedy tak: zajęcia zaczynałem o godz. 15, po nich biegłem na balangi, do domu wracałem grubo po północy, oczywiście pijany. Dwie, trzy godziny snu i rano znów do fabryki. Żyłem 24 godziny na dobę. Nie narzekałem, bo to było dla mnie pasjonujące. No i kondycja komandosa bardzo mi się wtedy przydała.

Małżeństwo nie wyszło

W Hybrydach poznałem Dzidkę, moją pierwszą żonę. Urocza osoba, przeżyliśmy burzliwy romans. Miałem 28 lat, gdy wzięliśmy ślub. Ale tak jak romans był wspaniały, tak małżeństwo... mniej. Różnica charakterów. Nie dało się razem żyć. Byliśmy małżeństwem 2 lata. Z byłą żoną mamy dobre relacje, widujemy się czasem. Teraz mieszka w Chicago, jest profesorem socjologii.

Wróg socjalizmu

Hybrydy w tym czasie przeżywały oblężenie. Na przedstawienia przychodziła cała Warszawa, a nawet korespondenci zagraniczni. No i oczywiście wszechobecne były kontrole ubeckie i cenzorskie. Władze studenckie nie wytrzymały nacisków i wyrzuciły mnie z hukiem. Usłyszałem, że demoralizuję socjalistyczną młodzież, że jestem wrogiem systemu. To musiało tak się skończyć, ale wtedy nie rozumiałem tego. Przecież myśmy się tylko bawili. Kończyłem studia, miałem propozycje pracy, ale te kłopoty jakoś tak mnie zmobilizowały, zainspirowały... że dzięki nim powstał kabaret Pod Egidą. Dziś śmieję się, że największe osiągnięcia zawodowe zawdzięczam swoim wrogom.

Jutro: Jak dobrze być emerytem za 1500 zł miesięcznie

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki