Dlaczego zabiliście Justine!?

2017-07-19 2:00

Śmierć 40-letniej Justine Ruszczyk, zastrzelonej przez policjanta w Minnesocie, poruszyła do żywego mieszkańców Stanów i Australii, skąd pochodziła. Przede wszystkim jej bliskich: rodziców na antypodach i narzeczonego, Dona Damonda (50 l.), którego nazwisko już nosiła i który w przyszłym miesiącu miał zostać jej mężem. Chcą wiedzieć, dlaczego osoba zgłaszająca niepokojący incydent padła ofiarą stróżów prawa i dlaczego żaden z nich nie miał włączonej kamery?

Tragedia wydarzyła się w sobotę. Justine, instruktorka jogi i medytacji, wezwała policję, gdyż była zaniepokojona odgłosami na tyłach domu. Kiedy radiowóz podjechał, czekała na nich w pidżamie. Podeszła od strony kierowcy. Wtedy siedzący obok policjant strzelił. Co dokładnie się wydarzyło, nie wiadomo, bo policjanci nie mieli, wbrew regulaminowi, włączonych kamer, ani przy mundurach, ani w radiowozie. Badać można więc jedynie zeznania ich i domowników.

W poniedziałek koroner z Hennepin County Medical Examiner's Office potwierdził oficjalnie, że Ruszczyk zmarła na skutek rany postrzałowej brzucha. Jej śmierć zakwalifikowano jako morderstwo. Śledztwo wewnętrzne trwa i prowadzą je detektywi z Minnesota's Bureau of Criminal Apprehension, ale na razie policja milczy. - Desperacko domagamy się informacji na temat ostatnich chwil Justine - apelował tymczasem w oświadczeniu rodziny Don Damond (50 l.), narzeczony 40-latki.

We wtorek lokalne media podały, że funkcjonariusz, który wystrzelił do Ruszczyk, to Mohamed Noor, Amerykanin o somalijskich korzeniach, który wstąpił do policji w marcu 2015 roku. Jego adwokat Tom Plunkett zabronił mu udzielania jakichkolwiek komentarzy. Co ciekawe, funkcjonariusz Noor miał już problemy i był wzywany do sądu 25 maja w związku z brutalnym potraktowaniem kobiety, która miała atak histerii. Z dokumentów sądowych wynika, że Noor i partner weszli do domu kobiety wbrew jej woli i agresywnie ją zatrzymali.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki