Na własny rachunek

2013-07-29 1:59

O Januszu Sporku trudno powiedzieć jednym zdaniem. W środowisku polonijnym dał się poznać jako dyrygent, muzyk, organizator koncertów oraz imprez kulturalnych, działacz społeczny, założyciel szkoły muzycznej, szef zespołów pieśni i tańca, pedagog, były dyrektor Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej. Dziś Janusz Sporek opowiada czytelnikom "Super Expressu" z jakiego powodu z Rybnika zawędrował Nowym Jorku. Zdradza mam również jak realizował się jego amerykański sen.

Do Stanów wyjechałem po trzecim przesłuchaniu przez UB
Dokładnie wtedy, kiedy po powrocie z drugiego tourne mojego zespołu na zachód Europy przesłuchujący mnie porucznik stwierdził, że skoro jestem taki uparty i nie zgodziłem się przywieźć „bibuły” z Brukseli, ani żadnych innych ulotek z Francji, to „oni” się postarają, aby mnie pozbawić możliwości pracy w muzyce. Czyli w tym, co najbardziej kochałem.

Rozkoszowałem się widokiem Manhattanu
Życie jest za krótkie, pomyślałem, żeby eksperymentować z ubecją. W „nagrodę” nie oddałem im paszportu, ale pojechałem z nim do konsulatu amerykańskiego w Krakowie, zabierając ze sobą mojego starszego syna, gdzie przy pierwszym podejściu otrzymaliśmy wizy. Kiedy wylądowaliśmy w Nowym Jorku, mój przyjaciel, który wysłał mi zaproszenie pokazał nam miasto od ciekawej turystycznie strony. Już pierwszego dnia wywiózł nas na World Trade Center, pokazując wyspę z góry, a potem popijaliśmy drinki w restauracji pod Brooklyn Bridge rozkoszując się widokiem rozjarzonego światłami Manhattanu. Szybko wprowadził mnie w środowiska polonijne związane z muzyką: chóry, zespoły, organizacje.

Podejmowałem się różnych prac
Zanim skończyła się ważność mojej wizy wiedziałem, że w tym mieście chcę zostać i postanowiłem „przeflancować” moją polską działalność i pracę tutaj, do Wielkiego Jabłka. Początki oczywiście, jak dla każdego nielegalnego były trudne. Żeby się utrzymać podejmowałem się różnych prac: u kontraktora, u hydraulika, nocne stróżowanie, kładzenie złota na kopule rosyjskiej cerkwi w Jackson, NJ. Zrobiłem zawodowe prawo jazdy i kurs na przewożenie niebezpiecznych materiałów i dostałem zatrudnienie, jako kierowca w firmie olejowej. Pracowałem też dla Adamby. To wszystko miało jeden cel: założyć szkołę muzyczną.

Marzyłem o własnej szkole muzycznej

Po trzech latach byłem na to gotów i rozpocząłem pracę na własny rachunek. Równolegle starałem się zalegalizować mój - nasz, pobyt. Syn miał więcej szczęścia – wylosował zieloną kartę.
Ja, niestety miałem czterech prawników, kłamców, złodziei i nieudaczników. To długa historia, która dla jednego z nich skończyła się w sądzie, gdzie odebrano mu prawo do prowadzenia spraw imigracyjnych. Przykrość w tym, że wszyscy byli Polakami.
Nie dbałem o mój status. Jakoś nie robiły na mnie wrażenia te pogróżki „Immigration”, że będą deportować. Gdzieś, pod skórą miałem ochotę na działanie. Zaczęło się od chórów, a potem przyszły marzenia o koncertach.

Wszystko, co robiłem później podporządkowane było temu jednemu celowi: koncert polonijnych chórów w Carnegie

Przełomowym momentem był koncert Filharmoników Wiedeńskich w Carnegie Hall, w 1989 roku. Dyrygował legendarny, niestety, nieżyjący już Maestro Leonard Berstein, twórca m. in. „West Side Story”. Patrzyłem na tego człowieka, jak zauroczony i zastanawiałem się, co też trzeba by zrobić, żeby na tej „zaczarowanej” scenie wystąpiły polonijne chóry, jakaś polonijna orkiestra, czy polscy, wybitni artyści z Ojczyzny. Wszystko, co robiłem później podporządkowane było temu jednemu celowi: koncert polonijnych chórów w Carnegie. Wiedziałem, że jeśli zrboię ten pierwszy, to potem pójdzie „z rozpędu”. Ale musiało jeszcze upłynąć trochę czasu. Wiedziałem bowiem, że chóry nie są gotowe do występu na tak prestiżowej scenie.

Blaski i cienie
Pracowałem już tylko w mojej szkole, od czasu, do czasu wożąc żywność z Adamby do polonijnych sklepów w ościennych stanach i wszystkich miastach Nowego Jorku. Pracowałem też dla „Naszego Radia”, założonego przez red. Jerzego Bekkera, pisywałem sporadycznie do polonijnych gazet, byłem dyrygentem generalnym nowojorskiego Okręgu Chórów Polonijnych, aż przyszedł rok 1998.
Cztery, znamienne wydarzenia, które zdeterminowały moje życie:
Luty 1998 rok – umiera moja ukochana Matka, - cios, który czuję do dzisiaj; strata, którą będę odczuwał do końca życia. Odszedł ktoś, kto podtrzymywał mnie na duchu, kto wierzył bezgranicznie we wszystko, co robię, kto dodawał sił. Od tamtego czasu wszystko, co robię twórczo, dedykuję pamięci tej Najwspanialszej Kobiecie. Bohaterce i Miłości mego życia. Zastępował Ją bardzo często mój syn, Wojtek, na którego mogłem liczyć w każdej, nawet najtrudniejszej suytuacji.
Maj – Zostałem Człowiekiem Roku (byłem nadal nielegalnie!).
Maj - Na Zjeździe chórów polonijnych w Chicago wybrano mnie Generalnym Dyrygentem Związku Śpiewaków Polskich w Ameryce i Kanadzie.
Czerwiec - Robiąca film o polskich emigrantach, pod auspicjami New York University, młoda reżyserka, Sacha Oster wybrała moją muzykę do tego filmu.
Kontakty z amerykańskimi twórcami wzbogaciły moje myślenie o realizacji zamyśleń i zamiany ich w plany, a te z kolei w fizyczną ich realizację.
Do Chicago przygotowałem wszystkie chóry Siódmego (nowojorskiego) Okręgu tak, że tworzyły najpewniejszą grupę chórów w trudnym repertuarze. Śpiewaliśmy słynny „Angelus”, Wojciecha Kilara. Rok później, w maju 1999 zorganizowałem wielki koncert polonijnych chórów na Uniwersytecie Hofstra – Long Island  i wiedziałem już wtedy, że chóry Siódmego Okręgu mogą stanąć na najsłynniejszej scenie i zaśpiewać ten właśnie, cudowny utwór Wojciecha Kilara.
Pojechałem do Carnegie Hall i rozpocząłem starania o wynajęcie Sali. Zbyt wiele zajęłoby miejsca opisywanie wszystkich „schodów”, jakie musiałem pokonać. Ale byłem zdeterminowany i nie miałem zamiaru się wycofać.

Starania przyniosły rezultat
Szukanie sponsorów, budowanie orkiestry, to cały okres lata, 1999. Salę dostałem na 23 listopada. W tymże miesiącu otrzymałem zieloną kartę. Największym sponsorem tego pierwszego koncertu była Adamba i królująca tam wówczas „Luksusowa”, ale udało mi się znaleźć jeszcze innych sponsorów i „ziarnko do ziarnka”, uzbierałem na depozyt. Resztę pokryła sprzedaż biletów i i moje prywatne konto, bo niestety nie sprzedaliśmy wystarczającej ilości biletów. Ale wtedy było to dla mnie kompletnie nieważne. Widok dwustu polonijnych śpiewaków, którym towarzyszyła 60-cioosobowa, polonijno-amerykańska orkiestra i włoskiej śpiewaczki Tiffany CasaSante, śpiewającej po polsku „Zdrowaś Mario”, do tego Prof. Józef Stompel, grający Chopina i Jacek Zganiacz w Andante Spianato i Wielkim Polonezie Es-dur, oraz Izabela Kobus-Salkin i Cezary Doda, jako soliści operowi, nie miały żadnej, wymiernej ceny. Moje marzenie zostało spełnione: Polonijne chóry stanęły na najsłynniejszej scenie świata.


A potem poleciało, jak przewidywałem: „z rozpędu”
Stałem się regularnym gościem administracyjnych pomieszczeń Carnegie i czułem się tam, jak w domu kultury, który prowadziłem w Rybniku. I czułem bardzo wyraźnie, że miłość była wzajemna, - zaprzyjaźniłem się zarówno z urzędnikami, jaki personelem scenicznym.
Jako jedyny w historii, polski producent zorganizowałem polskie koncerty na wszystkich scenach Carnegie Hall: Isaack Stern Auditorium, Weill Reciatal Hall i Zankel Hall..
Marzenie spełniło się w listopadzie, 1999, następujące po nim dziesięciolecie, to niewątpliwie mój największy sukces. Szesnaście koncertów w ciągu niespełna dziesięciu lat. Wiem na pewno, że takiego dorobku nie ma żaden producent, ani polski, ani innej narodowości. Ponad siedemdziesięciu artystów, polskich i obcych, na różnych scenach i w różnych salach koncertowych i w różnych miastach. Łącznie ponad sto dziesięć koncertów od Nowego Jorku, przez Florydę, Kalifornię, Pennsylwanię, New Jersey, Michigan, Illinoi, w tym Śląsk” w słynnym Beacon Theater, na Broadway’u. Do wielkich sukcesów mojej działalności dyrygenckiej muszę zaliczyć założenie i wieloletnią pracę z chórem Hejnał, ale nade wszystko stworzenie i wieloletnią pracę z międzynarodową grupą wokalną Esprit de Chorus, oraz założenie i wieloletnią działalność artystyczną z chórem Paderewski Festival Singers. Te dwa zespoły występowały wielekroć razem i jako jedyne wystąpiły w Carnegie Hall czterokrotnie. Kilkanaście koncertów w Katedrze Świętego Patrykam współpraca z orkiestrą Susquehanna Symphony Orchestra, z Bell Air, Maryland, to cudowności, jakimi codzienna praca nagradzała mnie sowicie.


Pracowałem we wszystkich polonijnych rozgłośniach radiowych i w telewizji US Polsat.
Pisałem dla Nowego Dziennika i zawsze jakoś tak się działo, że z przyczyn nigdy jasno niewypowiedzianych, albo czasem ze zwykłej i bardzo wyczuwalnej zawiści współpracę przerywano. Dziś współpracuję z jedynym internetowym radiem, jakim jest Radio Rampa (radiorampa.com) i słuchają moich audycji w Kalifornii, Pennsylwanii, na Florydzie, ale i w Polsce, a ostatnio przyszedł e-mail z podziękowaniami z ... Sycylii.

Kocham młodzież
Moją codziennością jest praca z młodzieżą w mojej szkole.
Uczę młodych ludzi gry na fortepianie i skrzypcach. Wychowywanie młodzieży to jest konsekwencja mojego wykształcenia pedagogiczno-muzycznego. I sprawia mi to ogromną przyjemność i daje dużo satysfakcji. Nic nie cieszy tak, jak widok posadzonego drzewka, które z roku na rok staje się drzewem i nic nie cieszy tak, jak obserwacja ucznia, który przychodzi czysty, jak biała karta i po jakimś czasie gra Bacha, Chopina i innych kompozytorów. Szkoła przetrwała już dwadzieścia cztery lata, tyle też liczy sobie moja artystyczno-promocyjna działalność. Srebrny jubileusz tuż, tuż, ale chyba mi się nie bardzo już chce. Nie wiem do końca, czy Polonia w pełni zasługuje na wypruwanie sobie żył.

Wiem, że jestem spełniony, bo ponoć mężczyzna, aby się spełnić powinien wybudować dom, spłodzić syna i napisać książkę. Dom wybudowałem, wychowałem dwóch wspaniałych synów, a książkę wydałem w ub. roku w październiku, a że księgarnie nie chcą jej promować, to już inna historia. Pracuję ponadto równolegle nad trzema innymi o diametralnie różnych tematach. Kłód pod nogami miałem zawsze bez liku, ale nogi mam mocne, - kopałem w jedną po drugiej i odgarniałem z mojej drogi.
Mam jeszcze jedno marzenie. Chciałbym zorganizować wieczór w Carnegie Hall, w którym Koncert Skrzypcowy, mojego amerykańskiego przyjaciela, Glena Rovena zagrałaby Kinga Augustyn, a bajkę, do której ten koncert został napisany, czyli „Runaway Bunny” czytałaby Catherine Zeta-Jones, zaś „Story of Babar”, z muzyką Poulenca, czytałby Micheal Douglas. Pierwsze kroki zostały poczynione. A może to mógłby być koncert mojego 25-lecia? I znów marzenie...
Moją pasją obecnie jest pisanie Nie oglądam telewizji, nie wpadam w rytm: śniadanie, obiad, kolacja i spać. Coś muszę robić ponad to, co nakładają codzienne obowiązki. Tym czymś jest pisanie. Stało się moją pasją; zresztą było od zawsze. Stąd mój blog, felietony do gazety, recenzje z koncertów. Marzyć powinien każdy, ale niekoniecznie o wakacjach na Bahamach.
Wysłuchała Agnieszka Granatowska

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki