Jak donosi „Fakt”, który dotarł do fragmentów zeznań kapitana jaka-40, radiolatarnie przed pasem startowym stały oddalone od siebie od 4,5 km. Powinno to być 5,15 km. W normalnych warunkach różnica taka nie doprowadziłaby do katastrofy. 10 kwietnia pogoda była jednak wyjątkowo niekorzystna. Gęsta mgła i wiatr mogły spowodować, że piloci lądowali „na przyrządy”. W tym przypadku złe ustawienie latarni mogło ich zmylić.
Przeczytaj koniecznie: Śledztwo w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Rosjanie niszczyli dowody?
To w dodatku tylko połowa „niespodzianek” na jakie narażeni byli piloci zarówno Jaka-40 jak i Tu-154M. Druga z radiolatarni – według zeznań do których dotarł „Fakt” – była zepsuta. Dawała sygnał z przerwami. Dla maszyny, która ma dużą prędkość podejścia, a Tu-154M jest takim samolotem, to wyjątkowo duże zagrożenie.
Wojskowi prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy Smoleńskiej na temat ewentualnych błędów Rosjan nie chcą mówić. Zasłaniają się tajemnicą śledztwa, dodają jednak, że to bardzo ważny wątek.
Nie wiadomo tylko czy w kwestii lotniska Siewiernyj uda się dowiedzieć cokolwiek więcej. Polacy wciąż nie dostali pełnej dokumentacji technicznej rosyjskiego lotniska. Co gorsza nie ma pewności, że te dane kiedykolwiek trafią w ich ręce.