Czterech Brytyjczyków weszło na Mount Everest, wcześniej wdychali Xenon. Wielka dyskusja wokół ich drogi na skróty
Chodzenie po najwyższych szczytach świata wymaga i pieniędzy, i żelaznego zdrowia, i ofiarnych treningów. Tak dotychczas wszyscy myśleli o wyczynach himalaistów. Choć na Mount Everest od lat ustawiają się kolejki, są to jednak kolejki ludzi względnie dobrze przygotowanych kondycyjnie. Ale teraz może się to zmienić. Jak pisze m.in. "The New York Times", wszystko za sprawą czterech Brytyjczyków, którzy zrobili to w zupełnie inny sposób, ale spotkali się z falą krytyki! O co chodzi? Zorganizowana przez Lukasa Furtenbacha wyprawa, wspierana przez czterech byłych brytyjskich komandosów i eksperymentatora z niemieckiej kliniki, wywraca do góry nogami realia himalaizmu. Zamiast wielotygodniowej aklimatyzacji, zamiast mozolnego marszu przez kolejne obozy, Brytyjczycy przeszli przyspieszoną adaptację w hipoksyjnych namiotach i... poddali się kuracji xenonem.
Kontrowersje wokół metody wspinaczy. Furtenbach twierdzi, że jego metoda jest bezpieczna
Xenon, znany z właściwości aktywujących czynniki związane z hipoksją, był dotąd niszowym narzędziem w medycynie – czasem stosowanym przed operacjami serca. Teraz, jak twierdzi Furtenbach, może być przepustką do „komercyjnej rewolucji” w himalaizmie. Nepalskie władze wszczęły śledztwo. Dyrektor tamtejszego resortu turystyki mówi wprost: to łamanie etyki wspinaczkowej, zagrożenie dla lokalnego przemysłu i cios w tradycję. Z kolei Międzynarodowa Federacja Wspinaczki i Alpinizmu ostrzega przed niebezpieczeństwami „niezatwierdzonego stosowania” gazu o działaniu znieczulającym. Przypomina też, że xenon figuruje na liście substancji zakazanych przez Światową Agencję Antydopingową od 2014 roku. Furtenbach twierdzi, że jego metoda jest bezpieczna, a krótszy czas pobytu w strefie śmierci oznacza mniej wypadków, mniej odmrożeń, mniej zgonów. I że Sherpowie nadal towarzyszą wspinaczom – tyle że krócej.
