Mariusz Trynkiewicz w swoim ostatnim słowie przed sądem: "Zawsze kochałem dzieci"

2014-02-11 23:55

Jak Mariusz Trynkiewicz bronił się tuż przed wyrokiem, którym został skazany na śmierć? Co mówił w 1989 roku w swoim "ostatnim słowie" przed sądem? "To było ode mnie silniejsze, nie umiem tego w inny sposób wytłumaczyć. To wiem, że w końcu wydarzyła się rzecz straszna. Najpierw jedna, potem druga... Do dzisiaj jest to dla mnie rzeczą całkowicie niezrozumiałą" - tłumaczył morderca chłopców z Piotrkowa Trybunalskiego.

ZOBACZ: Mariusz Trynkiewicz już na wolności! RELACJA LIVE. Gdzie jest teraz? Może być wszędzie!

Zaczynając swoje ostatnie wystąpienie przed sądem w Piotrkowie Trybunalskim, 27 września 1989 roku Mariusz Trynkiewicz zaznaczył:

"Zdaję sobię sprawę, że na tej sali nie jestem zbyt chętnie słuchany i rozumiem to całkowicie".

Dalej zaczyna czytać z kartki. Robi to spokojnym, można powiedzieć nawet beznamiętnym tonem. Nawet gdy opisuje określenia jakie pod jego adresem padają: "zbrodniarz", "bandyta", "morderca", stwierdza: "to naturalne i zrozumiałe". Wygląda, jakby sam nie za bardzo był przekonany do słów, które wcześniej zapisał na kartce. Mówi cicho, tak że sędzia zwraca mu na to uwagę.

Co mówił w swoim ostatnim słowie Mariusz Trynkiewicz?

"Każde stwierdzenie, że byłem normalnym człowiekiem, z normalnymi odruchami wywołuje na sali szmer niezadowolenia, szmer niechęci. Dlatego, Wysoki Sądzie, bezsensowne byłoby chyba w tej chwili, w ostatnim moim słowie stwierdzenie, że kiedyś byłem normalny, że zawsze kochałem dzieci i zawsze starałem się zrobić dla nich naprawde jak najwięcej dobrego. Zresztą, jeżeli nawet mnie nie wierzyć, to sąd ostatnio wysłuchał świadków, którzy znali mnie kiedyś, znali mój stosunek do dzieci, do młodzieży. I wypowiadali się jaki byłem. Potworem nie byłem, a już na pewno nie w stosunku do dzieci.

Pozwolę sobie, Wysoki Sądzie, na taką trochę fantazję. Że gdyby rozpatrywać kwestię całkowicie obecnie nierealną, mianowicie wracam do zawodu, pracuję w szkole, wśród młodzieży, wracam do życia, jakiego zostałem pozbawiony we wrześniu 86 roku (po odrzuceniu pracy magisterskiej dostał wezwanie do wojska - red.), na pytanie czy sprowadzałbym chłopców do mieszkania, odpowiadam: nie, na pewno nie. Wiem, że nie byłoby takiej potrzeby i na pewno nie doszłoby wówczas do jakiegokolwiek czynu zabronionego przez prawo.

Mówiłem to już wielokrotnie i jeszcze raz tylko powiem, że po prostu to było ode mnie silniejsze, nie umiem tego w inny sposób wytłumaczyć. To wiem, że w końcu wydarzyła się rzecz straszna. Najpierw jedna, potem druga... Do dzisiaj jest to dla mnie rzeczą całkowicie niezrozumiałą.

Czy robiłem to z premedytacją? Na pewno nie, bo czemu po prostu tych zwłok nie ukryłem w taki sposób, że po prostu nie zostałyby one znalezione? Czemu zostawiałem ślady, czemu w końcu działałem chaotycznie, o czym świadczy choćby sposób owijania zwłok. Wiele pytań jeszcze można by postawić. Z premedytacją na pewno nie działałem.

Niejednokrotnie również byłem pytany czy żałuję tego, co stało się i zawsze niezmiennie odpowiadałem, że tak. Również teraz chciałem powiedzieć, że żałuję tego, bardzo żałuję. (...)

W tym, że nie leczyłem się leży moja zasadnicza wina, główna wina. Widocznie wtedy mogło to coś po prostu jeszcze zmienić. Na pewno zapobiec tej tragedii. To, co we mnie tkwi, lekarze określili nie jako chorobę, ale raczej przypadłość.

Wierzę, że Wysoki Sąd nie ma, jak również prawo, w formie miecza przebijającego koronę, o symbolice jakiej dowiedzieliśmy się tutaj podczas rozprawy (zdanie niejasne, ale chodzi zapewne o symbol, jaki Trynkiewicz ma wytatuowany na ramieniu - miecz przebijający koronę, czyli symbol zemsty - red.) I wierzę, że wyda sprawiedliwy wyrok, o co właśnie chciałem prosić w ostatnim słowie. Dziękuję".

Wyrok wydano 29 września 1989 roku. Sąd nie miał wątpliwości, że jedyną sprawiedliwą karą jest śmierć.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki