O dramacie Bałutów z Niska na Podkarpaciu piszemy od kilku dni. Sąd odebrał im dzieci, bo pięcioosobowa rodzina gnieździła się na 37 metrach kwadratowych. "W domu panuje skrajny bałagan, brud i ciasnota" - napisano w uzasadnieniu. Nie pomogły argumenty, że tu nie ma mowy o żadnej patologii, że dzieci są kochane i szczęśliwe. Kinga (11 l.) i Klaudia (6 l.) trafiły do domu dziecka, a roczna Sabinka - do rodziny zastępczej.
Na szczęście Bałutom postanowiła pomóc Maria Kurowska (61 l.), wicemarszałek woj. podkarpackiego. - Śledzę doniesienia medialne dotyczące tej rodziny i jestem przekonana, że można znaleźć dobre wyjście z sytuacji - mówi. Przez lata pracowała z dziećmi w szkole, była też społeczną kuratorką sądową ds. rodzinnych i wiele podobnych dramatów już widziała. Bieda? Cóż, pewnie dzieci biednych, ale szczęśliwych i roześmianych jest tyle samo, co bogatych, ale smutnych.
- To nie jest przecież rodzina patologiczna, w której są nałogi i przemoc. Kochają się. Zabierając dzieci z domu, nikt nie zadał sobie pytania, co dzieje się w sercach dziewczynek i ich rodziców. Niestety, spustoszenie, jakie w nich zaszło, może być już nie do odrobienia - uważa wicemarszałek. I zapewnia, że zrobi wszystko, aby zadbać o lepszą przyszłość rodziny Bałutów.
Zobacz: To przez sąsiadów pani Katarzyna Bałut straciła swoje córeczki