Śmierć na skrzyżowaniu. Utytułowana pływaczka ofiarą wypadku
Do tragedii doszło 17 sierpnia 2024 r. Na skrzyżowaniu pod Różnowem, wsi pod Olsztynem. Jacek D. nie zatrzymał się na znak STOP. Wjechał wprost pod nadjeżdżającą z pierwszeństwem Justynę Burską, jadącą motocyklem Yamaha. Zginęła na miejscu. Miała zaledwie 29 lat. – Calusieńka była połamana. Jak oni mogą mówić o jakimś stroju, którego nie miała? Co by zmienił?! Nic nie mogło jej już uratować – oburza się Małgorzata Burska, mama Justyny.
Zdjęcia z miejsca tragedii nie pozostawiają złudzeń – rozbity motocykl w rowie, zniszczony przód Toyoty wbity w drzewo, rozrzucone części, strażacy walczący o życie pasażerki. Obok – znicze, które palą się do dziś. Ślad po życiu, które zostało brutalnie przerwane.
Oskarżony tak się tłumaczył
Feralnego dnia w aucie była z Jackiem jego narzeczona – 17-letnia wówczas Ola. Jechali na piknik, tak samo jak Justyna. Podczas rozprawy w Sądzie Rejonowym w Olsztynie Jacek D. nie krył emocji. Czasami płakał. Przyznał się do winy, ale próbował tłumaczyć – że nie znał drogi, że znak zobaczył za późno, że zaczął hamować. Był trzeźwy, w jego krwi nie znaleziono żadnych zabronionych środków.
Zawiódł go jednak zmysł kierowcy, ledwie rok przed tragedią zrobił prawo jazdy. Dojeżdżając do niebezpiecznego skrzyżowania ze znakiem STOP, zignorował go. – On zaczął hamować dopiero po zderzeniu! – mówi wstrząśnięta mama Justyny. – Zapatrzony nie na drogę, a Bóg wie gdzie. Być może w tę dziewczynę, zakochany – opowiada pani Małgorzata.
Justyna marzyła o domu na Mazurach
- Na sali sadowej jego adwokat podkreślał, że miał plany, ma narzeczoną i co z tego. A moja córka? To co, ona nie miała planów? - pyta rozgoryczona mama nieżyjącej pływaczki. Plany Justyny były ambitne. Skończyła karierę sportową, została trenerką. Marzyła o domu na Mazurach. – Mama, już działkę mam upatrzoną. Jeszcze nie mam zdolności kredytowej, ale pokażę ci, jaki będę miała dom – wspomina ze łzami w oczach pani Małgorzata.
Mama Justyny Burskiej nie kryje oburzenia. "To jest żart, nie wyrok!"
Tymczasem prokuratura i obrona uzgadniają wstrząsającą z punktu widzenia rodziny zmarłej propozycję: rok więzienia w zawieszeniu, 10 tysięcy złotych odszkodowania. I ani słowa o odebraniu prawa jazdy. Jakby nic się nie stało. – To jest żart, nie wyrok. Moje dziecko już nie żyje, a on będzie dalej jeździł samochodem? – pyta mama Justyny.
Rodzina, przyjaciele, całe sportowe środowisko nie mogą pogodzić się z tą tragedią. Justyna była dumą polskiego pływania. Miała w swoim dorobku medale, mistrzostwa i reprezentowanie Polski w świecie. Kiedy przestała startować, pomagała dzieciom jako trenerka. Serce na dłoni. Zgaszone w jednej sekundzie.
Kolejna rozprawa – 23 lipca. Rodzina czeka. Na sprawiedliwość, której na razie nie widać. „Super Express” będzie nadal śledzić przebieg procesu i walkę rodziny o prawdę.