Super Fokus: Zanim poszliśmy do kina. Jak to się zaczęło

2014-09-25 4:00

Odkąd odbył się pokaz w podziemiach paryskiej kawiarni, można już było powiedzieć: "Byłem w kinie". Ale podobne seanse, nawet wyprzedzające go rozmachem, odbywały się już sto lat wcześniej. Były nimi fantasmagorie, świetlne przedstawienia z użyciem urządzenia przypominającego rzutnik. Jego XVII-wieczny wynalazca przepadł w mroku dziejów. Miało piękną nazwę "laterna magica" - latarnia magiczna. To ona pierwsza zaczarowała ludzi przed ekranem.

W 1797 roku Étienne-Gaspard Robertson zadziwił Paryż fantasmagoriami, których widzowie krzyczeli ze strachu. Maszkary, diabły, duchy, namalowane na podświetlanych płytkach zjawiały się bez uprzedzenia i mówiły głosem brzuchomówców. Robertson był mistrzem budowania napięcia na ekranie w czasach, kiedy nie znano nawet fotografii. Stosował przenikanie i nakładanie. Jego zmodyfikowana latarnia, zwana fantaskopem, pozwalała powiększać obraz i dostrajać ostrość. Niektórzy widzowie sądzili, że urządzenie służy po prostu wywoływaniu zjaw. Robertson do końca swoich dni borykał się z opinią czarnoksiężnika... Kiedy ze ściany, dzięki systemowi soczewek, wychodziła do widzów "krwawa zakonnica", rozpierzchali się w popłochu. Zupełnie jak sto lat później, kiedy bracia Lumičre wyświetlali "Wjazd pociągu na stację w La Ciotat".

Zabawy z obrazkami

Po fantaskopie furorę zrobiło jeszcze kilka innych urządzeń stwarzających namiastkę kina. Każde z nich przyczyniło się do powstania wynalazku wszech czasów - kinematografu. Techniczne sekrety ruchu, będącego fundamentem kina, zgłębiał fizyk Joseph Plateau, wynalazca fenatiskiskopu. Urządzenie po raz pierwszy wykorzystywało efekt optyczny do symulacji ruchu. Było tarczą z rysunkami, z których każdy różnił się nieco od poprzedniego. Tarczą należało zakręcić i patrzeć na jej lustrzane odbicie przez szpary na obwodzie. W ten sposób damy oglądały rozbiegające się myszy, a panowie sięgali po tarcze z tancerkami. W zdolnych rękach angielskiego konstruktora Williama Georga Hornera, fenatiskiskop zmienił się w ruchomy bęben z obrazkami wewnątrz. Wystarczyło wprawić go w ruch, by pogalopowały konie, a małpki zaczęły fikać koziołki. Ten wynalazek właśnie z powodu koni, małpek i koziołków nazwano zootropem. Na wystawie światowej w 1878 roku triumf święcił praksynoskop, wynalazek Charlesźa-Émile Reynauda. Była to ulepszona wersja wynalazku Hornera, z systemem luster wewnątrz bębna. Reynaud sprzedał 100 tys. egzemplarzy tej "cudownej zabawki", dzięki której można było oglądać akrobatów. Ich ruchy, w porównaniu z symulacją z fenatiskiskopu i zootropu, były płynniejsze. Duży praksynoskop teatralny, mający dodatkowy system luster, służył salonowej rozrywce. Niespodziewanie dla salonowców, nagle nastał kres ruchomych rysunków. W 1839 roku świat dowiedział się o niezwykłej nowince technicznej i rzucił w kąt praksynoskopy. Nazwano ją fotografią. Teraz, by powstało kino, wystarczyło wprawić ją w ruch.

Zobacz też: Super Fokus: Organizm wyniszczony sportem

Poruszenie na ekranie

Po raz pierwszy symulację ruchu z wykorzystaniem zdjęć prawdziwych zwierząt, fotografowanych raz za razem, przeprowadzono za pomocą zoopraksyskopu. Opracowanie metod tworzenia ruchomych obrazów z wielu fotografii zawdzięczamy między innymi mordercy. Fotograf Eadweard Muybridge, zanim zaczął analizować fazy ruchu z użyciem sprzężonych aparatów fotograficznych, zastrzelił kochanka żony. Profesor Étienne-Jules Marey, aby uporać się ze zleconą mu przez armię analizą marszu, wynalazł aparat do robienia serii szybkich zdjęć, tzw. fotograficzną strzelbę. Działania obu panów rozpoczęły nie marsz, a bieg do kina. Dzięki nim powstały "chronofotografie" - celuloidowe taśmy z tysiącami faz ruchu. Teraz wystarczyło wykorzystać perforację, stosowaną już w praksynoskopie teatralnym, wprawić taśmy w ruch, podświetlić i rzucić na ekran. Jednak w latach 90. XIX wieku nie wierzono w komercyjną przyszłość animowanej fotografii. Interes z "ruchomymi portretami" otworzył tylko jeden paryski przedsiębiorca. Kręcenie tarczą z 30 fotografiami sprawiało, że można było do woli oglądać "żywego" dziadka, który sam z siebie żadną miarą poruszyć się już nie mógł.

Zobacz też: Super Fokus: W szale pociął Szał

Lumičre, czyli światło

Trzy lata przed pierwszym seansem braci Lumičre chodziło się w Paryżu na seanse "świetlnej pantomimy". Emile Reynaud w swoim teatrze optycznym opartym na praksynoskopie wprawiał w ruch taśmy z setkami ręcznie robionych rysunków. Fotografią gardził, uważając, że natura jest niedoskonała i nie należy jej utrwalać. O tym, jak bardzo się mylił, świadczył sukces kinetoskopu Thomasa Edisona. Dzięki temu urządzeniu, z systemem przesuwanych automatycznie taśm, można było podglądać przez dziurkę np. rozbierające się dziewczęta. Kinetoskop był kinem dla jednego widza. Bracia Lumičre, konstruktorzy kinematografu, spotęgowali wrażenia wywoływane prze ruchomy obraz, rzucając go na ekran w sali pełnej widzów. Z wynalazkiem, który ich ojciec uważał za ciekawostkę bez znaczenia, jak burza wkroczyli do świata przyszłości. Nastał wreszcie dzień, a właściwie noc narodzin kina. Moment, w którym ludzie znaleźli się w ciemności i w jasności zarazem. Sto lat po fantasmagoriach Robertsona, 28 grudnia 1895 roku, w podziemiach paryskiej kawiarni ku widzom ruszył tłum robotników z fabryki Lumičre w Lyonie, a potem pociąg wjeżdżający na stację w La Ciotat. Ci, którzy po niespełna godzinie opuszczali Grand Cafe, byli pierwszymi ludźmi mogącymi powiedzieć: "Byłem w kinie".

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki