Małgorzata i Emil R. znali się od czasów szkolnych. Ich relacja miała wzloty i upadki, ale w 2001 roku powiedzieli sobie „tak” i zaczęli budować wspólne życie. Mieszkali w Trójmieście, wychowywali dwóch synów. Na pozór – normalność. Ale w ostatnich latach coś zaczęło się sypać. W końcu doszło do separacji. Ona chciała zacząć nowe życie. On nie potrafił tego zaakceptować.
Zadał Małgorzacie kilka ciosów
18 sierpnia 2024 roku spotkali się na parkingu przy ulicy Spacerowej w Gdańsku Oliwie, u stóp wzgórza Pachołek. Miała to być rozmowa. O dzieciach, o podziale majątku – może ostatnia próba ułożenia relacji. Ale Emil przyniósł nóż. I zamiast słów, zadał Małgorzacie kilka brutalnych ciosów – głównie w szyję. Kobieta zginęła na miejscu. Świadkowie mówili później o krzykach i krwi na asfalcie.
Po morderstwie Emil uciekł do lasu. Całą noc ukrywał się w zaroślach. Nad ranem, nagi, przykryty tylko ręcznikiem, został zatrzymany w okolicach gdańskiego ZOO. Był zdezorientowany. Ale nie szalony. Biegli stwierdzili jednoznacznie – w chwili ataku był w pełni poczytalny, wiedział co robi.
Wolał zabić, niż pozwolić jej odejść
Motyw? Prokuratura mówi jasno: nie mógł znieść rozstania. Wolał zabić, niż pozwolić jej odejść. W trakcie śledztwa Emil przyznał się do wszystkiego, ale zapewniał, że "nie pamięta momentu ataku". Jakby próbował wymazać z pamięci to, co zrobił.
7 lipca 2025 roku rozpoczął się proces. Emil R. zapłakał, gdy sąd odczytywał akt oskarżenia. Jego ramiona drżały, łzy spływały po policzkach – ale nie powiedział ani słowa. Odmówił składania wyjaśnień. Milczał.
Od 19 sierpnia 2024 roku przebywa w tymczasowym areszcie. Grozi mu nie mniej niż 10 lat więzienia, a sąd może orzec nawet dożywocie.
Małgorzata nie żyje. Ich dzieci zostały bez matki – i z ojcem mordercą. Rodzina, która miała wspólne wakacje, wspomnienia i przyszłość, rozpadła się w jednej chwili. Jednym ciosem noża. Jedną decyzją, której nie da się cofnąć.
Foto: Marcin Gadomski, współpraca Marcin Gadomski