68 urodziny kultowego klubu

Bez „Stodoły” nie byłoby Warszawy – krótka historia wspólnego trwania

2024-03-30 5:16

Na przestrzeni ostatnich siedmiu dekad różne miejsca w Warszawie stawały się takimi, które wyznaczały trendy. Ich sława trwała zazwyczaj dwa lub trzy sezony, a potem dzieliły losy swoich poprzedniczek na cmentarzysku sentymentów mieszkańców stolicy. Wśród wyjątków, co zdołały pokonać tożsamościowe kryzysy, mamy kilka przykładów. Raczej takie nieduże kilka. Znamy również parę klubów, które wciąż istnieją, choć chyba nikt nie wie, jak to jest w ogóle możliwe. Bo były ruiną już w tych pradawnych czasach, gdy świat podziwialiśmy z wyściełanego kocem wózka. Pośród najróżniejszych scenariuszy, jakie historia pisała dla warszawskich klubów, opowieść o „Stodole” ma w sobie to coś, co sprawia, że z łatwością można to miejsce nazwać ponadczasowym i łączącym pokolenia. Bo jaka to musiała być fascynująca droga od wieczorków kabaretowo-tanecznych do… koncertów Boba Dylana oraz The Streets.

Nazwa nasuwała się sama

Były takie czasy, pamiętane przez najstarszych górali, że Pałac Kultury i Nauki nie stał w Warszawie, a wokół dzisiejszego placu Defilad świeciły ruiny.

Przenieśmy się zatem do maja 1952 roku, gdy zostały wbite pierwsze łopaty pod budowę świątyni socjalizmu, a wraz z łopatami pojawiali się robotnicy. Podobno zatrudniono aż 3500 robotników radzieckich oraz 4000 robotników polskich – ci radzieccy zamieszkali na osiedlu „Przyjaźń” na warszawskich Jelonkach, ci polscy mieszkali tam, gdzie akurat mogli mieszkać. Czyli zasadniczo gdziekolwiek, w jakimś kącie pięcioosobowego pokoju o powierzchni 16 m2. Bo o warunkach mieszkaniowych w stolicy jeszcze nikt nawet nie myślał. Za to myślano o tym, że poza pracą robotnicy potrzebują również jedzenia oraz raz na jakiś czas odrobiny rozrywki. „Chleba i igrzysk” – tę starożytną zasadę znają przecież wszyscy rządzący.

Skoro nie było zbyt wielu lokali w stolicy, oba te pragnienia zaczęła spełniać drewniana stołówka budowniczych Pałacu, która znajdowała się od ul. Emilii Plater. W ciągu dnia służyła jako jadalnia, a wieczorami przekształcała się w klub, gdzie działał kabaret i można było potańczyć. Nazwa podobno nasuwała się sama.

Miejsce na tyle regularnie organizowało różne wydarzenia, że 5 kwietnia 1956 roku zostało oficjalnie nazwane „Stodołą” Centralnym Klubem Studentów Politechniki Warszawskiej. W ciągu dnia nadal działała jako stołówka, ale wieczorami zamieniała się w „w salę balową, a trzy razy w tygodniu w kabaret”, mówił na antenie w 1959 roku dziennikarz Polskiego Radia. I bawili się tam wszyscy.

A zwłaszcza bikiniarze. Czyli złota warszawska młodzież, która słuchała zachodniego jazzu. „Przywódcą duchowym” tej „subkultury” był legendarny Leopold Tyrmand – pomysłodawca pierwszego muzycznego festiwalu w stolicy, Jazz Jamboree, który początkowo również odbywał się w drewnianym baraku przy ul. Emilii Plater.

Podczas otwarcia pierwszej edycji autor „Złego” mówił:

„Przypada mi przyjemność otworzenia dużej imprezy jazzowej. Proszę o gorące przyjęcie tej imprezy i zachowanie pełnego godności i honoru na ulicach miasta Warszawy”.

Atmosfera jakby miał wybuchnąć powstanie

W pierwszej „Stodole” odbywały się nie tylko koncerty, lecz także spektakle teatralne – nierzadko kontrowersyjne. Jak choćby ten z 1959 roku, podczas którego twórcy sparodiowali wiersz „Alarm” Antoniego Słonimskiego, w oryginale opowiadający o doświadczeniach Powstania Warszawskiego. Krytycy nie zostawili na nim suchej nitki, ale podobno studenci bawili się świetnie.

Po kilku przeprowadzkach, w 1972 roku klub otrzymał wreszcie swoją stałą siedzibę, zaprojektowaną specjalnie w tym celu przez Leszka Sołonowicza, odpowiedzialnego wcześniej m.in. za realizację osiedla Praga I. Nadal funkcjonował tam kabaret, przez który w ciągu dekad przewinęli się m.in.: Wojciech Mann, Krzysztof Materna czy Janusz Weiss.

Choć „Stodoła” powstała jako zaplecze dla budowniczych Pałacu Kultury i Nauki, stanowiła miejsce spotkań dla intelektualistów niekoniecznie zadowolonych z narzuconego Polakom ustroju. W ciągu lat kilkukrotnie stała się miejscem, w którym młodzi otwarcie wyrażali swój sprzeciw wobec władzy. Jak choćby w 1981 roku, gdy po latach emigracji do Polski przyjechał Czesław Miłosz, świeżo po otrzymaniu nagrody Nobla. W spotkaniu z poetą wzięło udział nawet 1500 osób, a kilkaset oglądało rozmowę na wystawionych na zewnątrz monitorach. Zaproszenie na imprezę podobno kosztowało na czarnym rynku około 1000 złotych. Ale kwota nie odstraszała. I atmosfera była, jakby za chwilę miało wybuchnąć Powstanie Warszawskie.

W ten sposób historia zatoczyła koło.

„Chcemy bić ZOMO”

Kilka pokoleń warszawiaków przeżyło w „Stodole” koncerty swojego życia. Bo jak inaczej opisać możliwość wysłuchania na żywo Boba Dylana, The Streets czy Czesława Niemena. Jednak w historii polskiej muzyki rozrywkowej zapisał się zwłaszcza jeden występ, zespołu „Perfect”, mający miejsce w samym środku trwającego wtedy stanu wojennego. To z tamtego okresu pochodzą największe hity tej grupy, jak „Autobiografia” czy „Idź precz”. Lecz prawdziwa sława była jeszcze przed nimi.

Legendarny koncert „Perfect” zagrało w składzie: Zbigniew Hołdys, Grzegorz Markowski, Ryszard Sygitowicz, Piotr Szkudelski i Zdzisław Zawadzki. Do dzisiaj krążą legendy wokół tamtej imprezy. Bo tłumiony przez wojsko głos młodzieży wreszcie mógł dać swój wyraz. Gdy tłumnie zgromadzona widownia usłyszała pierwsze akordy piosenki „Chcemy być sobą”, sala zaczęła krzyczeć: „Chcemy bić ZOMO”.

I wszystkim przeszły ciarki po plecach. Zbigniew Hołdys wspominał to w ten sposób:

„Ten koncert był ważny z wielu powodów. Odbywał się w szczególnym momencie, miał swój unikalny kontekst, towarzyszyły mu chwilami niezwykłe okoliczności. W jakimś sensie decydowały się wtedy nasze losy. Być może dlatego pamiętam go bardzo dobrze i pamiętam wszystko, co się działo wokół. I być może dlatego jest w nim tyle energii. I dlatego jestem z niego dumny".

100 lat „Stodoło”

5 kwietnia 2024 roku mija 68 rocznica założenia „Stodoły” Centralnego Klubu Studentów Politechniki Warszawskiej. Ale jej historia sięga wstecz jeszcze o kilka lat. Przez prawie siedem dekad w kolejnych siedzibach (obecna jest piątą) łącznie odbyły się setki koncertów oraz imprez, a przez klub przewinęły się zarówno gwiazdy na szczycie, jak i takie, które dopiero zyskiwały sławę. Przez lata swojego istnienia „Stodoła” nie unikała też kontrowersji – żeby wspomnieć tylko o pierwszym w powojennej Polsce pokazie striptizu (1959). I choć dzisiaj sława klubu nieco może przygasła, wciąż jest jedną z największych sal koncertowych w stolicy, a jej program pozostaje otwarty zarówno na uznanych muzyków, jak i na tych z młodszego pokolenia.

Sonda
Słuchałeś/aś zespołu Perfect?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki