Pożar w Ząbkach. Przerażające relacje świadków
Czwartek, 3 lipca, godzina 19. Dach bloku mieszkalnego w Ząbkach stoi w płomieniach. Kiedy dotarłem na miejsce, trwała dramatyczna walka z czasem. Ogień szybko rozprzestrzeniał się po kolejnych częściach budynku, a strażacy nie schodzili z dachu przez wiele godzin. Największe płomienie udało się opanować dopiero około północy, ale dogaszanie trwało niemal do rana.
Dla mieszkańców to były godziny grozy. Ewakuowani w pośpiechu, często bez niczego. Niektórzy w kapciach, z dziećmi na rękach, obserwowali, jak ich domy stają się pastwą ognia.
− Mieszkamy tu od dwóch lat. Taka tragedia... Tak szybko ten pożar się rozprzestrzenił. Nie zdziwię się jak budynek pójdzie do rozbiórki − mówi z żalem w głosie pan Józek, mieszkaniec Ząbek.
− Akurat w metrze pracuję. Tu się pali, tam się pali. Co tu się dzieje? Nie do opisania − dodaje.
Inni świadkowie opowiadali o skali dramatu. − Ten ogień poszedł piorunem! W ostatniej chwili zdążyłam zjechać windą. Stałam już na parterze, kiedy zaczęło się palić. Po chwili nas przegonili. O 3 nad ranem wciąż było widać ogień w mieszkaniach − wspomina pani Krystyna, sąsiadka bloku, z którą rozmawiałem.
Pan Leszek, który przybył na miejsce tuż po wybuchu pożaru, mówił mi o chaosie, jaki tam panował. − Byłem dziesięć minut po wybuchu. Połowa budynku już płonęła, a do tego straszny wiatr. Ludzie byli przerażeni, nie było jasnych komunikatów. Dopiero później pojawiły się kartki z informacjami, że pomoc można znaleźć w szkole. Przyniosłem, co mogłem, karimatę, koce − opowiada.
Poranek przyniósł ciszę, zapach spalenizny i trudną do oszacowania skalę strat. Wielu mieszkańców mówiło wprost: „Choć nie mamy nic, to mamy siebie”.
Pożar w Ząbkach. Wielkie poruszenie! Ludzie z całego miasta ruszyli z pomocą
W tych trudnych chwilach sąsiedzi okazali ogromne wsparcie. A lokalna szkoła natychmiast zorganizowała tymczasowe noclegi. Wolontariusze rozpoczęli zbiórkę ubrań, jedzenia i najpotrzebniejszych rzeczy.
Na pogorzelisku wciąż pracują strażacy, polewając nadpalone konstrukcje wodą, by nie doszło do ponownego zapłonu. Nad niektórymi fragmentami budynku nadal unosi się delikatny dym.
Pomoc dla poszkodowanych jest wciąż potrzebna − nie tylko materialna, ale i psychologiczna. Stracili dorobek życia, ale nie stracili nadziei. − Najważniejsze, że nikt nie zginął. A resztę jakoś odbudujemy − mówią zgodnie.