Rodzinny konflikt w tle

Historia Pani Jadzi: pracowała w warszawskim szpitalu teraz jest bezdomna "Pragnę ciepełka"

Historia Pani Jadwigi chwyci za nawet najtwardsze serca. Kiedyś pomagała potrzebującym w warszawskim szpitalu jako salowa, dziś sama wymaga pomocy praktycznie w każdej dziedzinie. Jej wielka dobroduszność niestety obróciła się przeciwko niej i została z niczym. Straciła dach nad głową, ukochanego syna i cały majątek. Teraz zdana jest jedynie na innych bezdomnych, z którymi mieszka w… pustostanie. Pech chciał, że budynek doszczętnie spłonął.

Mąż pani Jadzi nie żyje

Jadwiga Gierej (79 l.) to wbrew pozorom energiczna i pełna chęci do życia seniorka, której życie napisało wyciskający łzy scenariusz. Kilkadziesiąt lat temu pracowała jako salowa w szpitalu przy Grenadierów. Miała wspaniałego męża, z którym doczekała się dwóch synów. Wspólnie rozpoczęli budowę swojego gniazdka – domu, w którym mieli doczekać spokojnej starości. Gdy wykańczali budynek nagle wydarzył się prawdziwy dramat. - Mąż dużo pracował. Cały czas był na budowie. Pewnego razu skarżył się robotnikom, że bardzo boli go głowa. Ci jednak na początku to lekceważyli. Po czasie bolało go jednak tak mocno, że kazał zawieść się do mnie do szpitala. Gdy przywiozła go karetka to krzyczałam do lekarzy żeby go ratowali! On umierał, był blady. Niestety młody lekarz nic nie zdołał zrobić – opisała w rozmowie z „Super Expressem” pani Jadwiga. Jej mąż zmarł w wyniku rozległego wylewu. Wtedy zaczął się koszmar.

Obejrzyj materiał wideo:

Pani Jadzia już sobie nie radzi

Oddała majątek synowi, który się nad nią znęcał

Seniorka gdy pożegnała ukochanego męża została na świecie ze swoimi synami. Sama musiała dokończyć budowę domu. Jedno z dzieci z czasem się ożeniło, a pani Jadwiga doczekała się wnuków. Postanowiła przepisać swój cały majątek synowi. Zrobiła to z troski. Niestety później zaczął się koszmar.  - On ciągle krzyczał. Nie dało się wytrzymać. To było gorsze niż jakby mnie raz uderzył. Ja nie wytrzymywałam z nim pod jednym dachem – opisała staruszka, która nagle została straciła własny dom wraz ze swoim drugim dzieckiem. - Staliśmy się bezdomnymi. Drugi syn zawsze był taki mniej zaradny w życiu. Ten, któremu oddałam dom, dziś nawet nie wie co się ze mną dzieje. Nie rozmawiamy. Nie jest mną zainteresowany. Czasem tylko z wnuczkami porozmawiam, jak mam to dam im jakieś kieszonkowe na słodycze – dodała pani Jadwiga.

Seniorka była opiekunką. Została oszukana

Kobieta nie straciła wiary i znalazła pracę. Została opiekunką innej starszej, schorowanej seniorki, z którą mogła zamieszkać. Opłacała jej rachunki, robiła zakupy, gotowała, prała i sprzątała. Kobiety stały się przyjaciółkami. Niestety niedawno życie znów dało jej w kość, gdy nagle pojawiła się inna opiekunka, która – jak twierdzi pani Jadwiga – zmanipulowała zarówno ją, jak i seniorkę, którą się opiekowała. - Podsunęła mi pod nos jakiś papierek, który miałam podpisać. Powiedziała, że muszę się natychmiast wyprowadzić i oddać klucze – opisała. Jak się dowiedzieliśmy, kobieta, o której mowa to prawdopodobnie członek tzw. mafii, która żeruje na starszych, schorowanych seniorach i oferuje fikcyjną opiekę, a w rzeczywistości ograbia z całego majątku.

Była salowa trafiła do pustostanu

Jadwiga Gierej stała się więc znów bezdomna. Przypadkiem trafiła do opuszczonej willi, mieszczącej się na Woli, gdzie przebywają inne osoby nie mające dachu nad głową. W sali, w której kiedyś funkcjonował teatr, dziś bez dostępu do wody, prądu i ogrzewania żyje kilka osób. Seniorka ma tam swój kącik – starą wersalkę i stoliczek. W reklamówkach leżą ubrania, które dostała w punktach pomocy społecznej. Nocą, gdy temperatura w pomieszczeniu z powybijanymi oknami drastycznie spada, kobieta ogrzewa się pod trzema grubymi kołdrami. Jedyne światło daje świeczka, a różaniec, do którego staruszka codziennie się modli, nadzieję… nadzieję na lepsze jutro. - Lekarz powiedział mi, że dla moich płuc najgorsze jest zimne powietrze. Noce są coraz zimniejsze. Modlę się ciągle do Pana Boga o to, bym mogła znaleźć ciepłe schronienie – opowiada Jadwiga.

Pani Jadzia już sobie nie radzi. Cudem uniknęła śmierci w pożarze

i

Autor: Sebastian Wielechowski

Pani Jadzia chce żyć, pracować i cieszyć się z życia

Kobieta jednak się nie poddaje. Znalazła pracę. Rozdaje w Warszawie ulotki. Jej pensja to 13 zł za godzinę. Potrafi pracować nawet kilkanaście godzin dziennie. W pracy dostaje wrzątek, który zabiera ze sobą w termosie i dzieli się ze wszystkimi w pustostanie, w którym przebywa. - Najlepsza jest taka ciepła herbatka. To ukojenie dla zmarzniętego człowieka – stwierdziła.

Los jednak 79-latki nie oszczędza. Kilka tygodni temu kobieta pożegnała swojego syna, z którym została wyrzucona z domu. Mężczyzna – jak powiedziała nam pani Jadwiga – zmarł w pustostanie z wyziębienia. Pogotowie miało przyjechać na miejsce dopiero po kilku godzinach.

Pożar opuszczonej willi

Gdy staruszka nie zdążyła się jeszcze dobrze pozbierać po tej tragedii wydarzyła się kolejna. Pustostan, w którym spała, doszczętnie spłonął. Opuszczona willa na tyłach dawnej szkoły wyższej "Almamer", w nocy stanęła w płomieniach. – Podpalili dranie tak, żeby nas zabić. Drzwi przez które zawsze wchodziliśmy były całe zasypane gruzem, że nie dało się ich wyważyć, a paliło się w takim tempie, jakby było czymś oblane wszystko – opowiada nam Pani Jadwiga kilka godzin po pożarze, który ograbił ją z resztek skromnego dobytku – ubrań, dwóch telefonów komórkowych i koperty z ok. 600 zł w gotówce. – Pożar zaczął się od ściany, pod którą spałam – mówi kobieta, wskazując na tapczan, z którego do rana zostało kilka nadpalonych desek i wystających sprężyn. – To było tak. Ja pracuję do 22.30 i jak wróciłam, to od razu położyłam się spać. I zapadłam w pierwszy taki miły, bardzo mocny sen. I nagle Pan Łukasz mnie budził, a ja nie chciałam wstać. Mówię, „dlaczego mnie tak budzisz, ja chcę spać”, bo cały dzień było bardzo zimno. Ale on mnie na siłę za rękę ciągnie na środek mieszkania. Dopiero wtedy zobaczyłam, że cała ściana, obok której spałam, była czerwona w ogniu. Trzy minuty później to już bym nie żyła – relacjonuje Pani Jadwiga. – Było strasznie. Dym buchał z ognia coraz mocniej. Nic nie dało się dostrzec, ledwo na wyciągnięcie ręki. Nie mogłam oddychać. Gryzło w gardle. Wszyscy krzyczeli „Ratunku! Ratunku!”, nawet chłopaki. Łukasz mnie próbował do okna przystawiać, ale z zewnątrz też buchał ogień, choć i tak było lepiej. On mi uratował życie dwa razy – wspomina pani Jadwiga.

Pani Jadzia już sobie nie radzi. Cudem uniknęła śmierci w pożarze

i

Autor: TOMASZ RADZIK

Strażacy ewakuowali bezdomnych przez okno

Niebawem na miejscu zjawiła się Straż Pożarna. Piątkę młodych lokatorów ewakuowano za pomocą drabiny. – Strażak pytał się, czy przyjechać ma lekarz, czy do szpitala chcę jechać a ja powiedziałam, że nie, bo ja się bardzo dobrze czuję. Lekarze mają dużo roboty z chorymi, a ja się czułam dobrze, to szkoda czasu. Tylko mi się w głowie kręciło i gardło bolało, ale wewnętrznie ja się czułam silna – tłumaczy kobieta, która ma nadzieję, że niedoszli mordercy sześciu osób, poniosą karę.

Mimo otarcia się o śmierć i zło w najczystszej postaci, pani Jadwiga nie poddaje się. – Nie ma możliwości, żeby umrzeć. Ja chcę żyć! Chcę pracować, bo emerytura to śmierć. Z resztą co to za emerytura 2000 zł... A potem mogę patrzeć godzinami na ptaki w słońcu, na słońce. I żyć – mówi kobieta tuż przed wyjściem na kolejne 12 godzin rozdawania ulotek na Starym Mieście. Po pożarze znalazła schronienie u dobrego znajomego. Liczy teraz na znalezienie własnego kąta i pomoc od urzędników. 

Jeśli jesteś w stanie jakoś pomóc pani Jadwidze napisz maila na adres [email protected] lub zadzwoń pod numer 603 089 942. 

Sonda
Czy zdarza wam się pomagać osobom bezdomnym?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki