Tajemnicza śmierć premiera i jego żony. Co oszołomiło psa na posesji Jaroszewiczów?

i

Autor: ARCHIWUM SUPER EXPRESSU Tajemnicza śmierć premiera i jego żony. Co oszołomiło psa na posesji Jaroszewiczów?

Tajemnicza śmierć premiera i jego żony. Co oszołomiło psa na posesji Jaroszewiczów?

2022-04-28 7:47

Do potwornego zabójstwa premiera z czasów PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. Małżonkowie zostali w brutalny sposób zamordowani w swojej wilii w warszawskim Aninie. Podczas środowej (26 kwietnia) rozprawy sąd szukał odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób oszołomiony został ważący blisko 50 kg sznaucer olbrzym pilnujący posesji.

Dlaczego pies nie obronił swoich właścicieli?

Odpowiedzi na to pytanie podczas środowej rozprawy poszukiwał sąd. Czy zeznania weterynarza oraz policjanta, który jako jeden z pierwszych zjawił się na miejscu potwornej zbrodni, rozwiały wątpliwości w tej kwestii?

Pies, który pilnował posesji Jaroszewiczów w dniu zabójstwa, przeżył napad, ale tragicznej nocy został przez sprawców unieszkodliwiony. Według oskarżenia, został otruty środkiem nasennym, być może luminalem, który miał mu zostać podany w pożywieniu.

"Gdy znaleźliśmy się na posesji, podbiegł pies, ale zachowywał się dziwnie, powłóczył tylnymi nogami. Nie był agresywny. Od dzieciństwa mam uraz do psów, a one wyczuwają, czy ktoś się ich boi. Gdyby był agresywny, na pewno by mnie zaatakował, ale on był oszołomiony" - zeznawał świadek, który 30 lat temu pojawił się jako jeden z pierwszych policjantów na miejscu zbrodni. Pies miał być na zmianę - pobudzony i szczekać, a później popadać w apatię.

Wkrótce na miejscu tragedii zaczęły się pojawiać kolejne ekipy śledczych. Kilka godzin później psa zbadał weterynarz zajmujący się także psami policyjnymi, a pies miał być w gorszym stanie. "Był bierny podczas badania, żadnych reakcji i zainteresowania, nie był w stanie sam się podnieść, nawet nie próbował" - zeznał w środę, 27 kwietnia weterynarz. Dopiero podane lekarstwa nieco "ocuciły" zwierzę.

"Być może mu coś podano. (...) Nierealne, aby to się zmieściło w kawałku kiełbasy" - zaznaczył weterynarz, pytany przez sąd o możliwość doustnego podania psu luminalu. Jak ocenił - biorąc pod uwagę stan zwierzęcia podczas badania dokonanego co najmniej dobę po zbrodni - to "musiałaby być garść tabletek". Wówczas jednak takie pożywienie - jak kontynuował - byłoby gorzkie, mogłoby też wywołać odruch wymiotny.

Jednocześnie ten świadek ocenił, iż wykluczone jest, aby kilka godzin wcześniej pies miał fazy pobudzenia - szczekał i biegał. Weterynarz zaznaczył, że działania luminalu "z czasem się osłabia - a nie odwrotnie".

Zabójstwo Jaroszewiczów – kto stoi za potworną zbrodnią?

Proces w sprawie zabójstwa Piotra Jaroszewicza i jego żony toczy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie od sierpnia 2020 r. Sąd ten stara się wyjaśnić jedną z najgłośniejszych zbrodni lat 90., do której doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r.

Według obecnego aktu oskarżenia sprawcami zbrodni byli trzej członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych. Rabunkowy charakter miała mieć też - zdaniem śledczych - zbrodnia popełniona na Jaroszewiczach.

Prokuratura oskarża Roberta S. o uduszenie Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelenie jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz, a Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zabójstwie byłego premiera. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.

Zaplanowali unieszkodliwienie psa?

Według ustaleń śledczych, ofiary wytypował Roberta S., który sam opracował plan napadu, a następnie wtajemniczył pozostałych dwóch sprawców. Po dotarciu pociągiem we wczesnych godzinach porannych 31 sierpnia 1992 r. do Warszawy, z Dworca Głównego przestępcy udali się kolejką podmiejską do Anina. Następnie pokonali pieszo trasę na tyły posesji małżeństwa Jaroszewiczów, gdzie po zamaskowaniu swojej obecności rozpoczęli całodzienną jej obserwację. Robert S. przygotował specjalną odzież, sznurki (sprawcy nie mieli ze sobą broni palnej, jedynie Dariusz S. miał nóż). On też podał biegającemu po ogrodzie psu jedzenie ze środkiem nasennym.

"Po wejściu na teren posesji zastałem totalny bałagan. Armia ludzi chadza w lewo, w prawo, pali papierosy, a co najmniej połowa była tam nie na miejscu. Zawsze się pojawiają różni ludzie, żeby potem opowiadać, jacy są ważni, bo byli na miejscu zbrodni" - zeznał weterynarz.

Dodał, że on sam nie wiedział początkowo, po co został wysłany. Tymczasem - jak zeznał ten świadek - pies w pewnym momencie oddał mocz. "Gdyby mnie uprzedzono o co chodzi, to miałbym jakiś pojemnik, aby ten mocz złapać" - powiedział i wskazał, że luminal najlepiej wykrywa się właśnie w moczu. Psu pobrano natomiast krew, wykonano później prześwietlenia. Świadek wyników badań krwi nie widział, zaś prześwietlenie nie wykazało fizycznych obrażeń zwierzęcia.

Protest grozy w centrum Warszawy. Tajwańczyk na gzymsie Pałacu Kultury

Proces ma być kontynuowany za miesiąc - kolejne dwie rozprawy wyznaczono na 26 i 31 maja. Wówczas przesłuchana ma być kolejna grupa świadków. Niewykluczone, że jeszcze w maju znajdą się wśród nich osoby związane w latach 90. z gangiem karateków.

Sonda
Masz psa?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki