WARSZAWA: Kochaniak musi odejść

2013-01-12 2:00

Takiego bałaganu w stolicy dawno nie było. Urzędnicy najpierw postraszyli nas drakońskimi stawkami i zasadami odbioru śmieci, a chwilę potem okazało się, że nie mają one szans wejść w życie. Wszystko dzięki wiceprezydentowi Jarosławowi Kochaniakowi (46 l.), który odpowiada za śmieciową rewolucję. Jak długo pani prezydent zamierza tolerować wpadki podległego jej biurokraty?

Wiceprezydent stolicy Jarosław Kochaniak - oto osoba, której zawdzięczamy bałagan z wprowadzaniem nowego systemu odbioru odpadów od mieszkańców. Oddelegowany do tego zadania przez Hannę Gronkiewicz-Waltz (61 l.) jej zastępca tydzień temu ogłosił, że za odbiór śmieci płacić będziemy według powierzchni mieszkania lub od gospodarstwa jako całości. Podał nawet stawki - 0,80 zł za mkw. i 45 zł od domu czy mieszkania. Zastrzegł, że wyboru dokonają radni. Ci jednak nie zamierzają zgodzić się na nowe zasady. Powód?

Okazało się, że wiceprezydent swojej śmieciowej wizji nie skonsultował z rajcami rządzącego stolicą ugrupowania, bez którego poparcia projekt nie ma szans. A Platforma Obywatelska zapowiedziała już, że jego pomysłu nie poprze. Efekt? Dziś nikt nie wie, ile tak naprawdę zapłacimy za odbiór śmieci i jak to będzie liczone, bo radni Platformy wolą wprowadzić w mieście system mieszany. Co to znaczy, dokładnie nie wiadomo.

Rajcy z PO sprawy komentować nie chcą. Opozycja, owszem. - Pan Kochaniak popełnił błąd, prezentując projekt nieuzgodniony z zapleczem politycznym pani prezydent i obwieszczając rzeczy niemożliwe wywołał zdenerwowanie mieszkańców - nie szczędzi krytyki Andrzej Golimont (44 l.), radny SLD. Czy będą jakieś echa tej wpadki? Nie wiadomo, ale warto przypomnieć, że to nie pierwsza. Wiceprezydent Kochaniak wsławił się już prywatyzacją służby zdrowia, od której w efekcie został odsunięty, oraz programem partnerstwa publiczno-prywatnego, które w stolicy ledwie raczkuje.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki