Agata Rubik znowu szczerze – może aż za bardzo. Tym razem opowiedziała o wizycie u fryzjera, ale nie swojej, tylko swojej córki Ali. I choć można by pomyśleć, że to ot, zwykła wizyta w salonie, Agata zaserwowała z niej relację, którą można by zatytułować: „Amerykański sen w liczbach”.
Kto by pomyślał, że będę woziła córkę na farbę do fryzjera oddalonego o dwie godziny od domu
– westchnęła żona Piotra Rubika na Instagramie. Ale najwyraźniej dla dobrej fryzury nie ma rzeczy niemożliwych, a już na pewno dla Agaty i Heleny nigdy nie jest za daleko.
Zobacz: Żona Rubika pokazała starszą córkę. Helena świętowała niedawno 16. urodziny. "Ależ Wy macie geny"
2400 za farbowanie włosów szesnastolatki, a to nie koniec kosztów
Zdradziła też coś więcej – za farbowanie włosów córki zapłaciła 600 dolarów i dorzuciła 50 dolarów napiwku. W przeliczeniu to ponad 2400 złotych. Nie licząc benzyny. I lunchu w drodze powrotnej. I może nowej bluzki „przy okazji”. Ale to nie koniec finansowej spowiedzi. Podczas sesji Q&A jedna z fanek zapytała o inne ceny w amerykańskim salonie piękności. Agata Rubik nie zawiodła:
Za podcięcie końcówek u Ali rok temu płaciłam 120 albo 150 dolarów. Innych cen za fryzjera nie znam.
Czyli – od 480 do 600 zł za 5 minut pracy nożyczek. I to bez herbatki z ciasteczkiem. Dla jednych to szokująca ekstrawagancja, dla innych – codzienność w dolinie kalifornijskiej. A dla Agaty? Chleb powszedni, którym – ku uciesze fanów – dzieli się z otwartością godną raportu budżetowego. W galerii zobaczycie efekty metamorfozy Heleny, a także zdjęcia jej mamy z czasów, gdy była niewiele od niej starsza. Podobne?
U Rubików wszytko jest przejrzyste
Trudno powiedzieć, czy bardziej szokują ceny, czy to, że Agata tak ochoczo je zdradza. Ale jedno jest pewne – jej social media to prawdziwy cennik życia po amerykańsku. Chcesz wiedzieć, ile kosztuje kolacja, niania, fryzjer, szkoła? Wystarczy obserwować Agatę i robić notatki. Jeśli ktoś marzy o przeprowadzce za ocean, wystarczy śledzić Rubików na Instagramie. Można sobie na bieżąco przeliczać, ile kosztuje „zwykłe życie” – a przynajmniej to z filtrem „glamour”.