- Ponowny udział w konkursie to odważna decyzja i szalony pomysł...
- Nawet pierwsze reakcje, które pojawiły się po moim zgłoszeniu się do polskich preselekcji, poza okrzykami radości od fanów, to właśnie słowa "gratuluję odwagi". Sama przyznaję, że walka z samą sobą jest bardzo trudna, a wszyscy wiemy, z jaką skalą się mierzę. Przyznam, że nie zastanawiałam się nad tym długo, bo gdybym zaczęła analizować, to znalazłabym całą masę argumentów, by tego nie robić.
- Jak wyglądają pani przygotowania?
- W ogóle nie śpię... (śmiech).
- Będzie pani rywalizować z młodymi artystami. Jak pani ocenia swoją konkurencję?
- Ja nie słyszałam w ogóle wszystkich utworów - muszę się przyznać. Ogromnie jestem skupiona na jak najlepszym wykonaniu tego dzieła, którego realizacji się podjęłam. Właściwie od rana do wieczora rozważamy, czy zmienić aranż, co jeszcze poprawić. W tym tygodniu dominuje ten jeden temat. To jest czas bardzo dużego skupienia, niepewności.
- W 1994 roku mogła pani liczyć na wsparcie rodziny, mamy, taty. Na kogo będzie pani mogła liczyć dziś?
- Bardzo delikatny temat... Dlatego, że kiedy startowałam wtedy w Eurowizji, żył mój pierwszy menedżer Wiktor Kubiak. On był ze mną przez ten cały czas. Był osobą, która mnie ciągnęła na scenę, pierwszą, którą przytulałam zaraz po zejściu z niej. I teraz gdyby się okazało, że będę reprezentować Polskę, a jego nie będzie, to chyba będzie najtrudniejsze (płacz).
- Proszę nie płakać. Na pewno będzie z panią Allan, pani agent. Ja będę wspierał siedząc przed telewizorem!
- Nie patrzmy za daleko. Przed nami sobota. Nie chcę nikogo zawieść i rozczarować. Jak przejdę ten etap, to chyba trzeba będzie się upić (śmiech).
Zobacz: Edyta Górniak: Fani prosili mnie o powrót na Eurowizję od lat. WIDEO