Marek Niedźwiecki: Kochałem się w Halinie Frąckowiak ZDJĘCIA!

2010-11-13 17:16

Popularny radiowiec Marek Niedźwiecki (56 l.) po trzech latach powrócił do radiowej Trójki. Właśnie świętował 1500. wydanie kultowej listy przebojów, którą stworzył 28 lat temu. Dziennikarz opowiada "Super Expressowi" o swoim powrocie do radia na Myśliwieckiej, dlaczego je na antenie i o swojej miłości z młodzieńczych lat.

"SE": - Po trzech latach nieobecności wrócił pan do radiowej Trójki…

- Właściwie gdzieś w podświadomości czułem, że to jest moje miejsce, że muszę wrócić. Po tym jak odszedłem, zostało tu ponad 90 procent moich rzeczy. Płyty, książki… Przechowano je jednak dla mnie, a teraz, gdy wróciłem, tylko je rozpakowałem. Czuję się tak, jak - bym wyjechał tylko na chwilę.

"SE": - Teraz jest pan tu znowu i świętował właśnie 1500. wydanie listy przebojów. Pamięta pan pierwszą?

- Mało. Pamiętam tylko, że to było dzień przed moimi imieninami i całe szczęście, że nie dzień po. Pamiętam, że to była sobota. Tę debiutancką listę realizował Marek Galba, który po audycji powiedział, że było tak nudno, że jeśli nie wymyślimy czegoś innego, to ludzie nie będą chcieli nas słuchać. Chciałem być poukładanym prowadzącym, na pewno nie wesołym Romkiem, tylko spokojnym DJ-em, który mówi: "Z miejsca 15. na 13., siedem tygodni na liście…". Marek powiedział wtedy, że musimy coś wymyślić, żeby zachęcić ludzi do włączenia radia. To on wpadł na pomysł, że ja będę się spóźniał na antenę, że będę jadł jabłka. Jednym słowem robił rzeczy, które do tej pory uznawane były za błędy radiowe. Myśmy zrobili z nich pomysł na audycję.

"SE": - Plebiscyty dla słuchaczy też były i są jednym z firmowych znaków listy przebojów?

- Tak. Kiedyś zrobiliśmy plebiscyt na nazwę wyrobu czekoladopodobnego, a więc w czasach, kiedy nie było prawdziwej czekolady. Pomysłów było bardzo dużo, wygrała "bylejada". Myślę, że to konkursy i twórcze wykorzystanie radiowych błędów przytrzymało słuchaczy. Chociaż wiadomo, że muzyka, zwłaszcza w latach 80., była mocną rzeczą. Nie musieliśmy się wtedy specjalnie starać. Działa się historia, a my mieliśmy piosenki Lady Pank, Perfectu, Lombardu.

"SE": - Pamięta pan swoje pierwsze muzyczne fascynacje?

- Moi rodzice słuchali muzyki, zanim ja zacząłem się nią interesować. W domu były płyty Ireny Santor, Mieczysława Fogga. Ale ja tego nie akceptowałem, bo chciałem słuchać Czesława Niemena, zespołu ABC, Czerwonych Gitar i Haliny Frąckowiak, w której zresztą bardzo się kochałem. To był koniec lat 60. Pierwsze płyty kupowało się w sklepie, ale to było tak, że bardziej się je zdobywało, niż kupowało. Czasem to zdobywanie było większą frajdą niż samo słuchanie. Zakup takiego albumu jak "Enigmatic" Czesława Niemena to było tak, jakby złapało się Pana Boga za nogi.

"SE": - Dużo ma pan takich białych kruków?

- Nie mam już starych płyt. Pozbyłem się ich, bo mieszkanie się nie powiększało, a kolekcja tak. Jestem kompakciarzem, odkąd pojawiły się płyty kompaktowe. Pierwszy raz byłem w Stanach Zjednoczonych w 1987 i stamtąd przywiozłem płyty CD. Z miejsca stałem się ich fanem. Najlepsze są dla mnie te, na których mam autografy artystów np. Madonny czy Briana Adamsa.

"SE": - A co jest teraz pana muzyczną fascynacją?

- Jestem zafascynowany dźwiękiem. Cieszę się, że nie musimy słuchać muzyki z kaset. A jeśli chodzi o konkretne nazwiska, to lubię takich chłopców i dziewczynki z gitarą, którzy siedzą i ładnie nam śpiewają. Jestem zachwycony ostatnią płytą Grzegorza Turnaua, a teraz Martyna Jakubowicz wydaje nową płytę. Z młodego pokolenia wybieram zespół Mikromusic.

"SE": - Czego życzyć panu i liście?

- Zdrowia… w takim sensie, że jak my będziemy zdrowi, to i lista będzie zdrowa. Tak długo, jak słuchacze będą nas chcieli słuchać, to my będziemy ją robić.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki