Historia ich niezwykłej przyjaźni zdaje się potwierdzać, że przeciwieństwa się przyciągają. Trudno bowiem było o dwóch ludzi, którzy bardziej by się od siebie różnili, a jednocześnie tak sobie bliskich.
Spotkanie dwóch światów
Zdzisław Maklakiewicz w czasie wojny służył w AK, walczył w powstaniu warszawskim, a następnie skończył studia na warszawskiej PWST. Stał się uznanym aktorem teatralnym, występując na najbardziej prestiżowym scenach w całym kraju. Jan Himilsbach, nie tylko nie mógł pochwalić się wykształceniem aktorskim, ale też żadnym innym. Imał się całe życie różnych zajęć, w tym kamieniarstwem. Gdy spotkali się po raz pierwszy w 1969 r. na planie "Rejsu" udało im się jednak stworzyć znakomity duet komediowy.
Dialogi Maklakiewicza w roli inżyniera Mamonia i Himilsbach grającego Sidorskiego przeszły do historii kina, choć większość z nich była przez aktorów zaimprowizowana na planie, a podczas większości zdjęć podobno byli pod wpływem alkoholu.
Element baśniowy
Od czasy "Rejsu" stali się już nierozłączni, a wkrótce pojawiły się kolejne propozycje. Komediowy potencjał ich duetu postanowił wykorzystać Andrzej Kondratiuk, obsadzając ich w głównych rolach w filmach "Wniebowzięci" (1973) i "Jak to się robi" (1973). W kolejnych grali razem również w "Brunecie wieczorową porą" Stanisława Barei czy "Polskich drogach".
Najbarwniejszy duet stworzyli jednak nie na ekranie, a poza nim. Obaj mieli podobne poczucie humoru, ale i równie zdystansowane podejście do świata artystycznej elity lat 70., nie stronili jednak od niego całkowicie. Widywano ich często w wielu warszawskich lokalach, stając się w latach 70. bohaterami niezliczonych anegdot, w których kluczową rolę zazwyczaj odgrywała wódka. Oni sami, ilekroć byli pod jej wpływem, woleli raczej mówić o "wpływie elementu baśniowego". Nieraz też kłócili się, nierzadko obwiniając się oto, że jeden rozpił drugiego. Godzili się później również przy kielichu.
Trudne pożegnanie
Ich przyjaźń przerwała dopiero śmierć Maklakiewicza - nagła i przedwczesna. W październikową noc 1977 r., po hucznym świętowaniu nagrody przyznanej twórcom "Czy tu biją?", w którym wystąpił m.in. Himilsbach, w wyniku awantury, która wywiązała się pod jednym z warszawskich lokali aktor został pobity przez milicję. Legenda mówi, że gdy kilka dni później Himilsbach zadzwonił do domu Maklakiewicza pytając "Czy jest Zdzichu"?", w odpowiedzi usłyszał, że powinien wiedzieć, że Zdzisław nie żyje, skoro był na jego pogrzebie. Wówczas Himilsbach miał odpowiedzieć: "Wiem, tylko że mi się k... wierzyć nie chce".
Emisja w TV:
Jak to się robi
niedziela 7.30 Kino Polska