Maciej Wilewski, czyli Osa z Plebanii, opowiada o swoim życiu: Byłem łobuzem z Bałut ZDJĘCIA

2011-08-23 4:00

W dzieciństwie był niezłym rozrabiaką. Koleżanki bały się nawet zapraszać go na imprezy. Maciej Wilewski (42 l.), czyli Osa z serialu "Plebania", opowiada "Super Expressowi" swoją prawdziwą historię życia.

Dzieciństwa nie wspominam zbyt dobrze. Nie miałem idealnego domu rodzinnego, o jakim każdy marzy albo go po prostu ma. Pamiętam strzępki zdarzeń, najczęściej niestety tych negatywnych. Do dziś uważam, że urodzenie dziecka nie daje monopolu na miłość, trzeba sobie na nią zasłużyć.

Musiał radzić sobie sam

Urodziłem się w Łodzi. Jestem chłopakiem z Bałut, dzielnicy, która dość szybko uczy życia. Do pewnego momentu dawałem sobie dmuchać w kaszę, ale jedno zdarzenie spowodowało, że obudziło się we mnie zwierzę i stałem się niezłym rozrabiaką.

Co to był za moment? Biliśmy się na podwórku patykami, a właściwie łodygami od róż. Po takiej wymianie ciosów z kolegą w mój palec wbił się ogromny kolec. Pobiegłem do domu z płaczem, chciałem, aby ojciec mi pomógł, a on wystawił mnie za drzwi i powiedział, że mam radzić sobie sam. Od tamtej pory stałem się łobuzem. Pamiętam, że koleżanki nie zapraszały mnie na urodzinowe przyjęcia, bo bały się, że może się to skończyć źle.

Od małego świetnie sprawdzałem się w rolach złych postaci. W przedszkolu, mimo że chciałem grać pozytywnego bohatera w bajce o Kocie w Butach, dostałem rolę złego brata.

Nie byłem typem kujona, zawsze miałem kłopoty z przedmiotami ścisłymi. Do dziś mam problemy z liczeniem. Nieźle za to szło mi z przedmiotami humanistycznymi. Skończyłem liceum księgarskie, bo gdy moi rodzice usłyszeli, że chcę zostać aktorem, natychmiast wysłali mnie do psychologa, który po przeprowadzeniu licznych testów stwierdził, że jestem kiepski matematycznie i zaleca mi pójście do liceum księgarskiego. Nie żałuję. Książki były i są moją wielką pasją. W liceum czytałem po dwie dziennie.

Wszystko dzieli na trzy

Mój smak z dzieciństwa, który pamiętam, to lody familijne. Były pakowane w paczkę jak duża kostka masła. Gdy wracałem ze szkoły, a rodziców nie było jeszcze w domu, wkładałem te lody do garnka, podgrzewałem lekko i dzieliłem na trzy kawałki. I do dziś wszystko dzielę na trzy porcje. To taka moja mała fobia. Gdy jem obiad, dokładnie wiem, na ile podzielić ziemniaki, mięso i surówkę, żeby mi się wszystko zgrało i niczego nie zostało zbyt dużo. Jeżeli powstanie polska wersja "Detektywa Monka", znienawidzę każdego aktora, który go zagra zamiast mnie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki