„Boże Narodzenie było u nas zawsze świętem rodzinnym”
Kiedy Profesor wspomina lata dziecięce, mówi o atmosferze, której nie był w stanie zniszczyć nawet dramat utraty ojca.
„Boże Narodzenie było u nas zawsze świętem rodzinnym. (…) Tata już nie żył, umarł, jak miałam niespełna 7 lat, ale i tak te święta miały jakiś taki swój porządek.”
Domowe rytuały były proste, lecz monumentalne w oczach dziecka:
„Zawsze była wielka choinka do sufitu. Oczywiście głównym punktem programu były prezenty, także rozdawało się je po Wigilii.”
Joanna Senyszyn otwarcie przyznaje, że naprawdę wierzyła w Świętego Mikołaja:
„Przynajmniej dopóki byłam mała… No to chyba jeszcze naprawdę wierzyłam w tego Świętego Mikołaja, skoro do niego pisałam.”
Nostalgia miesza się tu z surową rzeczywistością dzieciństwa bez ojca. Pani Profesor nie epatuje dramatem, wspomina zwyczajnie, jakby święta były oparciem, nawet jeśli brakowało najważniejszej osoby.
„Od bardzo wielu lat robię wigilię wigilii” — święta ateistki
Kiedy rozmowa przechodzi na teraźniejszość, ton natychmiast się zmienia. Zamiast mesjanistycznej magii, pragmatyzm, humor i szeroko otwarte drzwi.
„A od bardzo wielu lat robię też Wigilię Wigilii. Przy moim stole spotykają się przyjaciele, znajomi o różnych poglądach. Także mamy zwolenników Platformy, PiSu, PPS-u, mamy Konfederatę zaprzyjaźnionego, także można powiedzieć, że bardzo mamy święta ekumeniczne.”
To nie jest polityczny stół, choć w Polsce dziś trudno o neutralne przestrzenie. Senyszyn mówi o tym z pełną lekkością:
„Dla mnie święta to są po prostu dni wolne od pracy, kiedy można je spędzić rodzinnie. Po prostu traktuję to jako takie spotkanie o charakterze towarzyskim. A jako ateistka, to przecież nie religijnym…”
U niej nie ma ani rytuału, ani obowiązku. Są ludzie. I rozmowy. Prawdziwe, często ostre poglądowo, ale bez krucjat.
Bez kuchennej martyrologii. „W święta wypocznijmy”
W temacie jedzenia Senyszyn jest bezlitosna dla narodowej traumy z karpiem i pasjami kulinarnymi „na pokaz”.
„Bardzo lubię barszcz z uszkami, lubię pieczonego indyka. Zakarpiem to tak średnio. Nie przepadam specjalnie zakarpiem, dlatego że zawsze tak jakoś trochę wydaje mi się, że czuć go mułem…”Zero lukrowania tradycji, zero udawania:
„Nie, gotować z kolei nie lubię, ani też nie mam specjalnego talentu.”
Zamiast rodzinnej gehenny przy garnkach, rozsądek:
„Raczej kupowaliśmy wszystko i zresztą wszystkim to polecam, żeby się nie męczyć. W święta wypocznijmy.”
Tu nie ma konceptu „pani domu”, która za cenę własnych nerwów i kręgosłupa produkuje dwanaście potraw. U Senyszyn gospodyni nie stoi przy kuchni. Goście również nie mają taryfy ulgowej.
„Ja już od dawna stosuję tę metodę, że jak goście mówią — teraz to już nie mówią — ‘a czy będzie herbata?’ — Tak, oczywiście, jak sobie zrobicie.”
To zdanie jest kwintesencją Senyszyn: proste, ironiczne, wyzwalające. Bo święta to nie teatr ról, to przerwa od pracy.
Kulisy rozmowy: profesor i dziennikarka, które znają się „jak zawsze”
Na początku tego wywiadu jest coś bardzo ludzkiego, relacja między dwiema kobietami, które nie grają w chłodne PR-y.
Święta po Senyszyn: normalność zamiast dramatu
W czasach, gdy dyskusje o Bożym Narodzeniu zmieniają się w plebiscyt: tradycja czy nowoczesność, religia czy ateizm, bigos czy sushi, Profesor proponuje coś radykalnie subiektywnego: wolność od przymusu.
Nie ma „tak trzeba”, nie ma „bo wypada”. Jest dom, ludzie, przyjaciele o różnych poglądach, barszcz z uszkami i brak karpia. Jest też pamięć dziecka, które pisało do Mikołaja, mimo że życie zdążyło zabrać ojca. Święta mogą być takie. Niespektakularne, lecz bardzo ludzkie.
Poniżej galeria zdjęć: W takich warunkach mieszka Joanna Senyszyn