Depresja - zdj. poglądowe

i

Autor: pixabay.com

DEPRESJA a pandemia. Naukowcy biją na alarm!

2020-05-15 1:41

Depresja to wynik mnożenia. Za dużo niepewności, przytłoczenia, strachu i obłędu. Za dużo. Depresję reaktywną wywołuje wszystko co złe. Dla jednej osoby to może być śmierć kogoś bliskiego, dla innej utrata pracy. A nawet sam strach o to, że się tę pracę straci. Naukowcy biją na alarm. Notuje się gwałtowny wzrost zachorowań na depresję. Kto wie, gdzie szukać pomocy, może czuć się uratowany. Lekarz raczej nie zostawi go bez leków. A ten, kto zostaje sam na sam z obezwładniającą niemocą, nie pozwalającą mu zmienić pozycji, nie mówiąc o myciu się i funkcjonowaniu, ten jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Depresja nie jest żadną modą. To poważna choroba psychiczna, na którą zawsze cierpiało mnóstwo ludzi. W XIX w. nazywano ją melancholią i leczono (bez powodzenia) seksem i puszczaniem krwi. Dzisiaj już mniej więcej wiadomo jak to się dzieje, że zadowolona z życia energiczna osoba z dnia na dzień zmienia się w szarą hubę. Nie do ruszenia, nie do rozruszania. A najgorszą z możliwych rzeczy, jaką może usłyszeć taka huba jest „weź się w garść”. Depresja nie pozwala wziąć się w garść ponieważ ona po prostu nie pozwala żyć. Człowiek ma wtedy poczucie absolutnego braku sensu w połączeniu z całkowitym brakiem energii. Chce się tylko zwinąć w kłębek, chociaż i to nie pomaga. Nic nie cieszy. Żadna z rzeczy, które wcześniej sprawiały radość. W depresji nie ma nic ulubionego: filmów, seriali, muzyki, książek, rozrywek, przyjaciół. Jest niezmierzona szara pustka, tym bardziej przerażająca, że tak namacalnie i wręcz boleśnie penetrowana.
Nadciąga sztorm zachorowań
Psychiatrzy dostrzegają dzisiaj bogate źródło depresji reaktywnej. Ludzie są epatowani informacjami na temat pandemii i wynikającej z tego sytuacji. Przytłoczenie takimi informacjami może przerodzić się w depresję. Stany depresyjne pogłębia izolacja od znajomych i od dających radość aktywności. Naukowcy spodziewają się wielu nowych przypadków depresji. Uważają, że ta pandemia pociągnie za sobą coś w rodzaju epidemii depresji. Jeden z psychologów skalę nowych przypadków depresji, które nadciągają porównał do sztormu.
Najbardziej spektakularnie pikuje depresja w Chinach. Jak wynika z badań opublikowanych przez pismo „Frontiers in Psychiatry”, więcej niż trzecia część personelu medycznego walczącego z epidemią COVID-19 ma problemy z bezsennością, depresją, lękiem i stresem pourazowym. Naukowcy z Południowego Uniwersytetu Medycznego w Kantonie przeprowadzili badanie wśród 1563 pracowników służby zdrowia w szczycie epidemii COVID-19 w Chinach. Jak się okazało, aż 36 proc. (564 osoby) badanych miało w tym okresie objawy bezsenności, a 87 proc spośród nich także objawy depresji.

Depresja młodzieńcza

i

Autor: Getty images

Kryzys wieku młodego
Kolejne badanie wiążące epidemię koronawirusa z lawiną depresji zajmowało się nastolatkami, które w okresie przymusowego odosobnienia i braku zwykłej aktywności stają się o wiele bardziej podatne na depresję. Wyniki tego badania, przeprowadzonego przez University College w Londynie opublikowało „Lancet Psychiatry”, najbardziej prestiżowe z czasopism psychiatrycznych.
Analizie poddano grupę 4257 nastolatków od 12. do 18. roku życia. Okazało się, że ci spośród badanych, którzy byli najmniej aktywni w okresie od 12. do 16. roku życia, częściej mieli objawy depresji w wieku około 18 lat. Badanie wykazało też, że do depresji około lat 18 przybliża każda dodatkowa godzina spędzona na siedząco w wieku 12 lub 14 lat. Wysnuto hipotezę, że
regularna aktywność fizyczna pobudza wzrost nowych neuronów w mózgu oraz wzmaga neuroplastyczność (zdolność mózgu do tworzenia nowych i modyfikowania starych połączeń nerwowych), a to wpływa na zdrowie psychiczne.
Wyniki tego badania stają się niepokojące, jeśli przyjrzeć się aktywności fizycznej nastolatków w Polsce. Można to zrobić analizując dane najnowszej edycji cyklicznego międzynarodowego badania HBSC, dotyczącego zdrowia i zachowań młodzieży. Odsetek polskich nastolatków spełniających zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia w zakresie umiarkowanej aktywności fizycznej spadł o 7 punktów procentowych. W 2018 r. wynosił on już tylko niewiele ponad 17 procent, dzisiaj jest jeszcze mniejszy. Trudno się dziwić, że obserwuje się u nas ciągły duży wzrost odsetka młodych ludzi z depresją, lękami i myślami samobójczymi.
Pogrążeni w smogu
Inne ciekawe badania nie napawające optymizmem kojarzą wzrost zachorowań na depresję z wdychaniem zanieczyszczonego powietrza. Okazuje się, że depresji i samobójstwom sprzyja smog. Poinformowali o tym naukowcy z USA na łamach czasopisma „Environmental Health Perspectives”. Okazuje się, że narażenie na zanieczyszczenie powietrza wiąże się z większym ryzykiem depresji i samobójstw. Jak dalej alarmują Amerykanie, osoba przebywająca przez co najmniej sześć miesięcy na terenach, gdzie stężenie drobnego pyłu zawieszonego w powietrzu dwukrotnie przekracza limit zalecany przez Światową Organizację Zdrowia, jest o 10 proc. bardziej narażona na zachorowanie na depresję, od osoby oddychającej w takim samym czasie powietrzem trzymającym się norm.
Jeszcze większe znaczenie ma oddychanie zanieczyszczonym powietrzem w przypadku targnięć na życie. Tu z kolei stwierdzono związek z nawet krótkotrwałym oddychaniem powietrzem z zawieszonymi w nim większymi cząsteczkami. Oddychanie powietrzem o zwiększonym stężeniu dużych cząstek o 10 μg/m3 przez zaledwie trzy dni, podnosi ryzyko popełnienia samobójstwa o 2 proc. Chociaż wpływ zanieczyszczenia powietrza na zdrowie psychiczne to nowa dziedzina, już dzisiaj wiadomo, że związek pomiędzy stężeniem średnich cząsteczek w powietrzu a depresją jest taki sam u ludzi na całym świecie, a wykazują go zupełnie różne badania. Jest bardzo prawdopodobne, że smog wpływa na produkcje hormonów stresu, którymi mózg osoby chorującej na depresje jest po prostu zalewany.

Depresja - zdj. poglądowe

i

Autor: pixabay.com

Nie mów więcej „weź się w garść”
Co warto wiedzieć o depresji, żeby nie popełniać błędów i nie namawiać chorych do tego, żeby „się ogarnęli”, uśmiechnęli, ruszyli się itp.? Wystarczą rzeczy zupełnie podstawowe. Że choć na pozór depresja podobnie się objawia, nie jest ani chandrą, ani chwilowym spadkiem nastroju, ani rozleniwieniem. Jest ciężką chorobą psychiczną, zaliczaną do zaburzeń afektywnych (zaburzeń nastroju), związaną z nieprawidłowym funkcjonowaniem neuroprzekaźników w mózgu. Na depresję cierpi na świecie
ponad 260 milionów ludzi. W Polsce, jak wynika z raportu NFZ z 2020 roku, leczy się na tę chorobę ok. miliona osób. Duża część osób z depresją ma tylko epizody tej choroby, z których dzięki lekom stosunkowo szybko wychodzi. Inni cierpią na depresję przewlekłą, lecząc się na nią latami. W 2019 roku leki przeciwdepresyjne wykupiło u nas ogółem 3,8 mln osób, może więc to oznaczać, że prawdziwa skala tej choroby jest o wiele większa niż wskazywałby na to raport NFZ, nie biorący przecież pod uwagę chorych leczących się prywatnie.
Depresja zmienia emocje. Wszystkie zmierzają w dół, jakąś karkołomna autostradą. W silnej depresji chory, który nie zażywa leków przestaje funkcjonować. Problemem staje się dla niego pójście do toalety, umycie się, wyjście z domu. Wszystko co dotąd cieszyło, przestaje interesować. W pewnym momencie zaczyna dziwić go fakt, że inni ludzie funkcjonują normalnie, że cokolwiek chce im się robić. Chory na depresję myśli o nich jak o fenomenie. Pamięta, że sam należał kiedyś do tego świata pełnego czynności i ruchu, ale wydaje mu się, że było to całe lata temu, choć w rzeczywistości może chodzić o tygodnie, ba, nawet o dni!
Depresja nieleczona bardzo negatywnie wpływa na mózg. Leki nowej generacji nie tylko podnoszą nastrój, ale i chronią neurony atakowane hormonami stresu. Depresja jest bowiem silnym zaburzeniem biologicznym. Funkcjonują dwa mity na temat leków stosowanych w leczeniu depresji: że uzależniają i zmieniają mózg. Obie opinie są nieprawdziwe. Również ta o „uszkadzaniu” mózgu. Nowoczesne leki można przyjmować latami.
Zachwyt zwrotnym wychwytem
Leki SSRI (skrót od „selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny”), wstrzymują ponowny wychwyt serotoniny (zwanej „hormonem szczęścia”) przez ludzkie neurony, przez co zwiększa się jej stężenie w przestrzeni pomiędzy neuronami. Oszczędzona w ten sposób serotonina pobudza komórki nerwowe, które „blokuje” depresja, pożerająca serotoninę i produkująca hormony stresu.
Jest dziewięć objawów, które są ważne przy diagnozowaniu depresji. Podstawowe to obniżony nastrój, trwający nieprzerwanie minimum 14 dni i spadek energii. Do tego dochodzi osłabienie koncentracji, niska samoocena, poczucie winy i małej wartości, pesymizm, myśli i próby samobójcze, zaburzenia snu i brak apetytu. Przy ciężkiej depresji występuje co najmniej sześć z wymienionych objawów, przy średniej co najmniej cztery.
U chorego na depresję szwankują dwa lub więcej neuroprzekaźników w mózgu. Zwykle są to serotonina i noradrenalina, która mobilizuje mózg i ciało do działania. Jest tych substancji chemicznych za mało, albo za mało jest receptorów, które je odbierają.
Niedobór serotoniny powoduje uczucie zmęczenia, wywołuje irytację i zwiększa wrażliwość na ból. Noradrenalina zwiększa czujność, umożliwia koncentrację i ma cały szereg powiązań z narządami wewnętrznymi, co umożliwia prawidłowe reagowanie człowieka na sytuację.
Mimo ogromnego postępu wiedzy, nie ma jasności, dlaczego u niektórych ludzi nagle pojawiają się niedobory neuroprzekaźników, bez których po prostu nie można sobie poradzić.
Psychiatrzy oceniają, że istnieje 60-procentowa szansa przepisania za pierwszym podejściem leku, który pomoże. To dlatego, że chociaż wszystkie SSRI działają podobnie, każdy z nich ma inny skład chemiczny. Zdarza się więc, że zadziała dopiero dziewiąty, a nawet dwunasty lek. O tym, że lek „zaskoczył” chory przekonuje się z dnia na dzień. Tak, jak nagle odpadł z peletonu, tak nagle wraca do żywych. Budzi się, i już wie, że jego trybiki ruszyły.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki